środa, 31 grudnia 2014

Podsumowanie ostanich wyjazdów.

W zasadzie nie ma o czym pisać, wczoraj przepuściłem dosłownie kilkanaście palczaków z dwóch płytkich jeziorek. Dziś miało być lepiej - większa, ale równie płytka woda, wczorajsze sukcesy kolegi, który przećwiczył masę pasiaków na czerwonego robaka. Podróż zabrała z pół godziny na tamtejszej wodzie  masa ludzi, z ust do ust przekazywana wieść, że" Wi.........ski  tych okoni wczoraj na..........bał pół wiadra" tu siedział, same garbusy dostał" i tak dalej. Niestety, a może stety dla ryb, dziś zupełna bryndza, masa palczaków okraszonych 30cm szczupaczkiem na skoczka. Na szczęście nie zdołał go odciąć, on "nie wie" ile mnie kosztował roboty każdy egzemplarz tej zabawki..........
Po półtorej godzinie zabawy przy udziale flashera, wyścigach z palczakami, dałem sobie spokój z tą wodą. Miałem więcej maluchów niż wszyscy łowiący razem wzięci, brały seriami po kilkanaście z jednej dziury. Kątem oka obserwowałem starszego jegomościa, który klasycznie  - w stylu kolano-oko od czasu do czasu wytaskiwał na lód coś widocznego z odległości 30m. Pewnie wymiar miało. Ja zostawiłem błystki w domu, w samochodzie została wędka ze szczęśliwą rapalką - tą od "klusowniczych" przygód z ubiegłe zimy. Zadzwoniłem do Piotra, który miał sprawdzić jeszcze jedną wodę. Lód miał 5cm więc daliśmy sobie spokój Spotkaliśmy się nad alternatywnym jeziorem - 50ha lustra wody, max 2,5m, dużo trzcin. Wydawać się mogło że to okoniowy raj.........No ale wydawało się. Spenetrowaliśmy akwen na tyle ile to bylo możliwe. Zostawiłem echo w samochodzie, minimum gratów w garści. Przyjąłem taktykę namierzania ryb Rapalką i późniejsze ich odłowienie mormyszkami. Jestem człowiekiem przesądnym i chyba nawet o tym pisałem, że gdy z pierwszej dziury wyskoczy okoń, to będzie cienko. Było. I to super cienko. Złowiłem trzy patelniaczki i ze trzy palczaki na mormyszkę. Piotr skończył z jednym patelniakiem. Coś nie tak jest z tą wodą, brania byly pojedyncze, co kilkaset metrów spaceru. Może to z pogodą coś nie tak, może woda potrzebuje innego podejścia, a może po prostu okoni tam nie ma na skutek przyduchy - bo w końcu to płytka woda.
Nie wiem i pewnie długo się nie dowiem.  Woda już na lodzie, nie będzie mi się chciało nadstawiać głowy dla nie wiadomo czego. Mimo wszystko, uznaję wyjazdy za udane, głównie z powodu namierzenia nowych akwenów, gdzie ryby są podatne na bezmotylki. Nu okuszoki, pagadijtie!!!
Wszystkiego dobrego na Nowy Rok wszystkim czytelnikom!!

poniedziałek, 29 grudnia 2014

Oni mieli rację.....znowu.

Jakiś czas temu linkowałem fimy Białorusinów - Szczerbakowów, które w ujęciach podwodnych pokazywały reakcję ryb na bezmotylki. Pokłosiem tego materiału stały się przynęty zwane tam mikrobałdami. Ja roboczo nazwałem je skoczkami.






Kalmoty na dzisiaj.
Byłem dzisiaj, bo na płytkich grajdołach można już wejść, jutro lód będzie jeszcze lepszy, ale na tym koniec mrozów - niestety. Chcę efektywnie wykorzystać czas do końca tygodnia, bo potem odwilż wyczyści śnieg z lodu i znowu będzie jak w kinie, o czym pisałem nie tak dawno temu.
Do rzeczy więc - graty szykowałem

od wczoraj, tzn. przynęty - skoczki. Coś, co zabrało mi kilka tygodni kombinacji, prób i błędów, przybrało ostatecznie taką postać:
Dobrana para przedszkolaków....
Prócz skoczków zabrałem standardowy zestaw szpulek i skróconych kanadyjek - chinek. Przewiązałem węzły mormyszek, uzupełniłem pudełko z wabikami no i przygotowałem larwy ochotki. (tak w razie co). Wyjazd miał być krótki, max 3 godziny - kolejne już w tym roku rozpoznanie bojem..... Zwinąłem się o 8-mej, na lodzie byłem pół godziny później. Widziałem ślady spacerowiczów z dzisiejszego poranka, w stronę lasu -  po drzewo,  znaczy. Pierwsza seria dziur, i o dziwo już w pierwszej melduję się......płoteczka i okonek wielkości żywców. Brania agresywne, ledwo utrzymałem szpulkę w garści. Tyle, że to wszystko z tej mety. Wiercę kolejną serię dziur
i nic. Mija pół godziny, rozwijam wędkę ze skoczkiem. Nie wiem jak się na to łowi. Próbuję szybko - by haczyki grały agresywnie - jedna dziura nic, potem kilka następnych. O! coś przytrzymało mi kiwok, przepuszczam raz jeszcze i siedzi.....pasiaczek kolejny. Brania bardzo rzadkie, łowione ryby to płaskie brzuchy - samczyki, co wkurzone wibracją i kolorem nie wytrzymują napięcia. Doławiam jeszcze płoteczkę co jej ledwie oczy widać.
Za plecami słyszę znajomy okrzyk "Maciej, jak jest?!" To Marek schodzi z drugiego brzegu. Tyle że tam rzeka płynie i jest cieniej niż gdzie indziej. Schodzi tam gdzie ja, bada lód no i trrrrach! Pojechała rysa przez całe jeziorko. Chłop się wystraszył, na ugiętych nogach stoi. Siedzę nieco z boku, mówię mu, że dla tego wolę świder od szpikulca, bo nie trzaska tak. W końcu witamy się, ale z bezpiecznej odległości - lód nie jest jeszcze zbyt gruby. Marek łowi "na mięso" tzn. czerwony robak na pokładzie mormyszki, ja rzeźbię dalej skoczkiem na przemian z miedzianą mormyszką z żółtym dodatkiem - taką jak ostatnio, ale tamtą podarowałem Łukaszowi. Od czasu do czasu coś przytrzyma przynętę, przez ręce przejdzie dziesiątka przedszkolaków i jeden - dwa być może nadające się do zabrania, takie do 20 cm. Nic poczciwszego. Po 10-tej cisza się zrobiła, przezbrajam się na ochotkowy zestaw, wiąże czarno- miedzianą kulkę z żółtym oczkiem. Mięso to mięso - z tym,że rozmiar rybek przedszkolny. Wracam do skoczka z mocnym postanowieniem, że do końca pobytu będę łowił tylko nim. Ćwiczę różne warianty gry, o dziwo praktycznie każdy jest skuteczny - o ile stanę ry
Garść pasiaczków.

Czerwony skoczek.
bom nad głowami. Pacyfikuję kilka dziur z przedszkolakami, wybieram kilka wymiarków. Co ciekawe ryby uderzają w przynętę pozornie nieruchomą, prowadzę ją na zasadzie kilka szybkich drgań i przerwa, z unoszeniem do góry. Spinam coś większego, niestety, przynęty wielohaczykowe dają możliwość wczepienia się w lód wolnego haka no i żegnaj rybo....... Ogólnie jestem zadowolony z nowej zabawki, złowiłem na nią większość dzisiejszych ryb, czyli ok 20 szt, pomimo krótszego czasu używania skoczka.
Także Oni naprawdę mieli rację - skoczek pracuje bez większego problemu , siła rażenia jest duża, ryby atakują haczyki pewnie,  - wessanie swobodnego przecież haczyka przychodzi  bez problemu. 
Jutro inna woda, mam nadzieję większe ryby, ciekawe jak sprawdzą się skoczki....

środa, 24 grudnia 2014

Życzenia.

Z okazji Świąt Bożego Narodzenia oraz Nowego Roku wszystkim czytelnikom i sympatykom bloga życzę wszystkiego najlepszego, rodzinnych Świąt w atmosferze radości oraz spełnienia marzeń wszelakich. 
Stopy lodu pod kilem ;)

czwartek, 4 grudnia 2014

Sezon rozpoczęty!!!

Byłem krótko, może 2,5 godziny, tam, gdzie od nastu lat zaczynam sezon - płytka, do 1.5m młynówka - przepływowe jeziorko na  jednej z rzeczek Krajny. Znalazłem nawet kilka okonków. Dało mi je miedziane lusterko zawieszone pod "szpulką", tą w kolorze kości słoniowej........
             Medytacje nad pogodynka.pl, meteo.pl, wertowanie YT, bo przecież Rosjanie już dawno zaczęli....... Wyścig z czasem, w zasadzie jego brakiem. Życie plecie własne scenariusze, czasami plany trzeba odłożyć. Wczoraj wróciłem z pracy przed 18-ta, nie miałem siły ogarynać gratów. Za to dziś pobiłem pewnie kilka rekordów organizacyjnych - zdołałem się wygrzebać w ciągu dwóch godzin, tzn. odszukać mormyszki, uzbroić wędeczki,  skompletować logistykę.
Pierwszy......
Zacząłem o 13-tej. O dziwo nie byłem pierwszym, który lód  tam dziurawił, duże otwory- jakby szczupakowe. Przydały się, ale o tym za chwilę. W ogóle to lód jak szyba jest, na 8 cm gruby. Mocny bardzo, bezpieczny jak na taką grubość. Tyle, że jest z nim jeden problem. Szyba jest przezroczysta, widać dno, roślinnoś i ryby. Skoro ja widzę je -no to one..........też widzą. Każdy wiercony otwór płoszył rybki - nie wiem czy to były okonie, trochę zbyt jasne były.
Kręcę serię dziur( świder jest cichszy niż pierzchnia, którą zostawiam w aucie po zbadaniu grubości lodu), nic. W użyciu mam trzy wędeczki - szpulkę, zmodernizowaną chinkę- kanadyjkę oraz wędeczkę custom z któregoś z wcześniejszych wpisów. Dziergam na zmianę, szukam koloru, sposobu prowadzenia..... po kilkunastu otworach delikatne skubnięcie, kiwok lekko się gnie i ......jest! Pierwsza ryba sezonu, zgrabny pasiaczek, właśnie ten:


Tradycyjnie myślę, że skoro jest pierwszy, to za chwilę będą następne.............. niestety, nie. Chyba jest na nie jeszcze za wcześnie.
Idę sprawdzić czyjeś dziury - te wczesniejsze. Przynajmniej nie muszę hałasować. Efekty są, aż trzy z jednej norki:
Niesamowite wrażenie widzieć walczące okonki pod lodem, ich salta i wygibasy, wściekłe piruety wokół przerębli.....małe szaleństwo. Zmieniam miejsce, muszę wiercić, spod nóg pryska rybi drobiazg. Cisza. Powoli trzeba będzie się zwijać, szaro się robi, może teraz się podniosą? Wracam na szczęśliwe miejsce, sąsiednia dziura daje taki sam plon jak na zdjęciu, tylko ryby jeszcze mniejsze.
Na pierwszy raz dość wrażeń, czas się zwijać. Wrócę tu w sobotę, może lód choć trochę zmatowieje?
W sumie przepuściłem przez ręce siedem rybek, cieszą jak cholera, morale wzrosło. Tylko ta pogoda.......
Do usłyszenia w sobotę.

poniedziałek, 1 grudnia 2014

Mały jubileusz.

W sobotę blog przekroczył próg 10 tys.  Waszych odwiedzin. To taka mała satysfakcja moja. Niszowa dziedzina wędkarstwa podlodowego, w warunkach tandetnych zim.....
Dlaczego wpisów mniej? Jak to mawiał mój promotor, ciągłe przeżuwanie papki: Gdzie? Jak? Na co? Kiedy? może okazać się niestrawne. Owszem pracuję nad serią nowych przynęt - podpatrzonych u Rosjan. Dłubię je od ponad miesiąca. Łukasz wie ocb, ile czasu pochłania wykonanie zabawek z trudnego w obróbce wolframu, dobór odpowiednich haczyków i sposobu ich montażu....... Rozgrzebane mam kilka wędek, w tym ciekawostkę wzorowaną na czymś takim:
Frabill Jigger ice combo                         



Póki co nie mam korkowej rękojeści, rozwiązałem sprawę przelotek wewnętrznych i montażu kołowrotka.





No i czekam na to, co większość czytelników - tydzień sensownych mrozów. Żeby choć otworzyć sezon, coś tam wymodzić, sfotografować.........
Do usłyszenia wkrótce.





niedziela, 16 listopada 2014

Wędka typu szpulka - nowe wcielenie.

W ubiegłym sezonie zamieściłem wpis o wędkach - szpulkach do łowienia bezochotkowego.(tutaj)


Zmieniony kształt i owijka
Jakiś czas temu zrobiłem nową ich wersję - inny materiał, większa średnica, lepsze szczytówki. Stara wersja szpulek została zmodernizowana - banalnym zabiegiem rozwiązałem problem żyłki wcinającej się w korpus podczas rozwijania lub rybiego odjazdu. To owijka z taśmy izolacyjnej na dolnej części korpusu.





 Drogą eksperymentów zmieniłem kształt szpulek tak, by nie tracić pewnego chwytu wędeczki i zminimalizować opór żyłki schodzącej z wędki przy ugięciu szczytówki. 

Same szczytówki  oszlifowałem - z początkowej średnicy 1mm do ok.0,7. Uzyskałem w ten sposób jeszcze lepszą pracę pod ugięciem. Pozostawiłem początek szczytówki nieszlifowany - widoczny jest jako zgrubienie. Pozwoli mi to na łatwiejszy montaż przelotki z PTFE i kiwoka.  
Nowa odsłona szpulek
          Po niedzieli chcę już ustawić nieśmiertelną  beczkę z wodą do testów błyskotek, już teraz wiem, że tak zmodernizowanymi wędeczkami będę mógł łowić bez kiwoka. Te nowe tworzywo  jest tak twarde, że znakomicie przenosi drgania przynęty, powiększony otwór w szpuli, prócz odjęcia masy wędeczki, daje coś w rodzaju pudła rezonansowego - grę przynęt po prostu słychać. Materiał to znowu paca murarska - tym razem koloru kości słoniowej. Obrabia się bardzo łatwo, jest twarda i wytrzymała mechanicznie. 
Zmodernizowane szpulki z ub. sezonu zostawię sobie dla żyłek do 0,08mm, te jasne obłożę na 0,10 i 0,12 do większych, cięższych przynęt. 

czwartek, 6 listopada 2014

Nowe spojrzenie na bezmotylki.

Technika idzie do przodu, także w wędkarstwie podlodowym. Dzięki oku kamery szybko możemy zweryfikować podlodowe teorie utrwalone wieloletnim użytkowaniem, sprawdzić pracę przynęt i oczywiście rybią reakcje nań. W sieci jest mnóstwo filmów pokazujących ryby pod lodem. Tradycyjnie będę wierny Białorusinom - Szczerbakowom, którzy w końcu ub sezonu zbadali zachowanie się pod wodą mormyszek bez przynęty - zwanych bezmotylkami.
Tym, którzy w temacie nie są, polecam wcześniejsze wpisy:wprowadzeniewędki, 
przynęty, tips&tricks,
 Jeżeli ktoś łowi w ten sposób, niech obejrzy poniższe  materiały.










Co z nich wynika?

Dekoracje : na dużych głębokościach bezmotylki dekorowane szklanymi(umownie) koralikami nie pracują, a na okonia trzeba szybkiej, wyraźnej pracy. Dlaczego tak się dzieje? Opór słupa cieczy niweluje "grę" generowaną przez wędkarza. Koralik, który tak dobrze spisuje się do 2m( praktycznie słychać jego telepanie na haczyku), poniżej tej głębokości unieruchamia mormyszkę. Jak sobie z tym radzić? Jak najprościej - lżejsze koraliki, kawałki izolacji, itp. Słowem coś lekkiego, co da opór wodzie na ramieniu haczyka - dźwigni tak, by móc wzbudzić pracę mormyszki.
Moje początki z bezmotylką, to czarne wolframki z kawałkami izolacji od żółtych spinaczy biurowych, kupiłem nawet kilka opakowań, bo tam miks kolorów był i po zabraniu tego, co mnie interesuje, rozdałem po rodzinie resztę. Później odszedłem od izolacji na rzecz szklanych korali - jak widać, niesłusznie.....
Mormyszki: Na dużych głębokościach lepiej spiszą się mormyszki....wolframowe, które trzeba agresywnie prowadzić, z wysoką częstotliwością. Przydadzą się do tego odpowiednie kiwoki oraz cienka żyłka i oczywiście  lekka wędka - szpulka. Pisałem w ub. sezonie o tym, że nie łowię na bezmotylki poniżej 5 m głębokości, teraz przynajmniej wiem, że nie tylko mnie było ciężko coś "ugrać" w takich warunkach.....
Kolory: Zazwyczaj ryby atakują mormyszkę od dołu, muszą więc widzieć dobrze przynętę, sprawdzona kombinacja to czerń i srebro - zapewniają optymalną widoczność przynęty na tle tafli lodowej( przynętę prowadzimy od dołu do góry) więc ryby widzą ją na tle "ekranu" jasnej w większości wypadków tafli lodu. Największe zainteresowanie ryb wzbudzał kolor jaskrawo- czerwony, ,co ciekawe atakowały kolorowy korpus, a nie dekorację, podobnie było z mięsem na pokładzie haczyka - ryby wyraźnie celują w korpus, ignorują ochotkę.
Kolejna sprawa - widmo kolorów przynęt jest doskonale widoczne na dużych głębokościach. Czerwień jest czerwienią, a żółć, żółcią. Wbrew temu co od wielu lat pisano o zanikaniu widma czerwieni - przechodzeniu jej w fiolet/czerń (swego czasu można było kupić urządzenia - czujniki pod nazwą Combo C-lekctor, które podpowiadały, jaki kolor zastosować do danej głębokości oraz jakie jest miejscowe Ph wody....)
Prowadzenie: najefektywniejsze jest prowadzenie od dna do góry, pasiaki, o ile są na chodzie - zapamiętale ścigają mormyszkę, zwłaszcza, gdy wzbudza ona odruch konkurencji pokarmowej. Kolejne spostrzeżenie dotyczy wysokości prowadzenia - trzeba ją zwiększyć, tj. prowadzić mormyszkę nawet do 1m wysokości od dna. Dlaczego? Dlatego, by dać okoniom czas na zgrupowanie się wokół przynęty( łatwiej je zdenerwować i zainicjować odruch konkurencji pokarmowej)i ustawienie celowników.
Odkrycie: mini-kulki styropianu. Ożywią pracę luźno zamocowanych mikro kotwiczek, haczyków mormyszek i bałd, znaczy czegoś takiego( to w zasadzie półprodukt, bez oczka do żyłki i korpusem za długim, tak poglądowo tylko). Zmieniając wyważenie przynęty, pozwalają lepiej grać przynętami z luźno zamocowanymi haczykami/kotwiczką. Ryby łatwiej zasysają lżejszy przecież haczyk.
Moje okonie tresowane od lat bezmotylkami, zaczęły grymasić. Wydłubię kilka mikro-bałd i dam im do obejrzenia.... może to będzie strzał w dziesiątkę?












Podsumowanie:
Filmy Szczerbakowów jak zazwyczaj wnoszą dużo do kwestii podejmowanych w konkretnym odcinku, wiele własnych przemyśleń, pożytecznych wynalazków oraz realne warunki łowienia. Tezy zawarte w prezentowanych materiałach dają wiele do myślenia, warto się nad nimi pochylić,jeżeli będą warunki do ich przetestowania........Nie daje mi spokoju dość kategoryczne wyciąganie wniosków na podstawie obserwacji niewielu w sumie łowisk. Okonie nie wszędzie reagują podobnie - zwłaszcza w materii kolorów. Gdyby było tak prosto.....no to sami wiecie - nie byłoby czego łowić.
Podobnie sceptycznie patrzę na sprawę pewnej krytyki żywych ochotek jako nęciwa - faktycznie, one zamierają na dużych głębokościach, co pokazano na filmie, ale nie zmienia to przecież ich koloru, smaku-zapachu..... Może te (biało)ruskie okonie są jakieś inne. To temat do sprawdzenia, o ile......... wiecie, zima.
Ps. Owidiszu, znalazłem rozwiązanie sprawy szpulek.









piątek, 31 października 2014

Ostrzenie noży świdra podlodowego.

Nie wpadłem na to sam, choć zasada mi znana - gładzenie ostrzy świdra papierem ściernym na kawałku szyby. Robiłem tak z nożami mojej polskiej "130". Niezawodni bracia Szczerbakowowie nakręcili materiał pomocny dla posiadaczy wszelkiego typu świdrów skandynawskich i ich krajowych(?!) mutacji - Mikado, Robinson. Nie ma co dalej pisać, trzeba po prostu zobaczyć:

Oczywiście trudno w ten sposób będzie przywrócić do ładu ostrza z obłamanymi narożnikami, ale dla podostrzenia przed sezonem sposób w sam raz. Najważniejszym założeniem jest utrzymanie stałego kąta ostrza noży.
Tutaj wariant ostrzenia  z wykorzystania sprzętu do ostrzenia:

niedziela, 26 października 2014

Co można wycisnąć z chińskiej Kanadyjki?



Marmish – podlodowcom, a zwłaszcza podlodowym wyczynowcom,nie trzeba jej przedstawiać.  Spotkać ją można pod nazwą Kanadyjki. Cechy? Dokładność wykonania, niezawodność niczym kbk AK, płynność pracy, tj. oddawanej pod rybim odjazdem żyłki.  Cecha charakterystyczna? Cena.  Zbyt wysoka dla większości z nas. Za Wielką Wodą to 30$, dla nas, wraz z kosztami wysyłki to około 43$. Rzadko bywa dostępna u nas, ceny 160-180zł.  Swoją pierwszą sztukę kupiłem używaną, ponoć należała do jednego z kadrowiczów. Faktycznie łowiło się na nią nieźle. Nie dorównywały jej „zwykłe” bałałajki, te ze   Dwa sezony temu zaczęły się pojawiać jej kopie, te z czerwoną szpulką, zwane dalej przeze mnie „Chinkami”. Kupiłem. Nawet w wariancie „wyczynowym”. I wkurzyłem się, bo nawet za połowę ceny $ można było oczekiwać więcej. Praca daleka od płynnej, koraliki ceramiczne w charakterze przelotek no i niezła miękka szczytówka. Ale nie chodziło mi o to! Ja szukałem czegoś, co płynnie odda żyłkę okoniowi na płytkiej wodzie, gdzie jest zbyt płytko, by krótki odcinek żyłki niwelował niedoskonałości sprzętowe oraz  błędy w holu. Po kilku nieudanych sesjach wędkarskich wędeczkę rozebrałem, przejrzałem i trafiła do pudła pod tytułem „ci, którym się nie udało”. W końcu ubiegłego sezonu „Chinki” pojawiły się w masowej sprzedaży, cena spadała z miesiąca na miesiąc, by zatrzymać się w okolicy 15zł. Ja niestety kupiłem kilka sztuk rok wcześniej, wstyd powiedzieć za ile…… no i praktycznie z nich nie korzystałem, bo nie miałem konceptu jak je uzdatnić do cienkich żyłek.



Dlaczego „Chinki” są tak słabe? Diabeł tkwi w kilku szczegółach.

 Konstrukcja. Szpulka „Chinki” podparta jest dodatkowym elementem, nazwijmy ramką, która być może jest efektem omijania praw patentowych, którymi szczyci się produkcja ukraińsko- kanadyjska. Kanadyjka ma swobodnie obracającą się szpulkę, podtrzymują ją tylko krawędzie komory i pokrywki, co zmniejsza  powierzchnię styku szpulki z komorą a w konsekwencji opór toczenia się szpulki.
 Dokładność wykonania jest mizerna, chińskie szpulki mają luz w obudowie i to dość znaczny, powoduje to kleszczenie się szpuli podczas odjazdu ryby, no i przy żyłkach 0,08 to nie jest śmieszne. Ranty szpulki, komory, pokrywki komory są nierówne. Masa nadlewek, falban – w zależności od egzemplarza. Zamek pokrywki jest za luźny. Wiedza modelarska podpowiada mi, że formy wtryskarek, na których wytwarza się elementy „Chinek” muszą być już zużyte….Kanadyjski wzorzec to zupełnie inny świat. Luzy szpulki są minimalne, wszystko spasowane jak należy, pokrywka i komora pewnie podtrzymują szpulkę z obu stron. Zapięcie pokrywki pracuje z wyczuwalnym oporem i łatwo je ustawić w żądanym położeniu.
 Tworzywo, z którego wykonane są „Chinki” to zapewne najtańsze pcv, jest miękkie, ciągliwe (korpus). Szpulka, przeciwnie, jest bardzo twarda. Kanadyjki są z jednolitego tworzywa, z gatunku tych samosmarujących – nie PTFE, ale coś w rodzaju poliamidu. Praca szpulki jest płynna, cicha, nie bardzo wiem, jak to opisać (lekko klejąca)?– po prostu czuje się rodzaj łożyskowania, które jest pochodną materiału, z którego zrobiona jest wędeczka. 


 Jak uzdatnić „Chinki”?

Od bałałajki do „Chinki”
Początkowo chciałem zrobić kopie Marmish z poliamidu, zacząłem wymiarować, cudować, szukać tokarzy z odpowiednim sprzętem. Przeszło mi zupełnie po zestawieniu kosztów. Gdybym jeszcze prowadził działalność zarobkową z tego tytułu…. Z Kanadyjkami jest ten problem, że nie mają zapasowej szpuli w zestawie, te czerwone nie pasują, są za małe, myślałem o choćby szpulkach poliamidowych, żeby choć mieć na wymianę kilka. Na to zabrakło mi już chęci, bo trafiło mnie i pewnego wrześniowego dnia!( bo ja koncepcyjnie zaczynam sezon od końca września) Zaczęło się od „super bałałajki”
Zamocowany wężyk PTFE
                Jeszcze w ubiegłym sezonie kupiłem wężyki PTFE z myślą o łożyskach ślizgowych z prawdziwego zdarzenia( będzie materiał i o tym). Chciałem zrobić „super bałałajkę” – wszystko płynne, niezawodne i ergonomiczne( nadal mi nie przeszła ta idea). Zacząłem montować wężyk PTFE jako punkt podparcia szpulki zamiast krążka teflonu. Bo idea jest słuszna( PTFE), ale mało kto zwrócił uwagę, że dwie płaskie powierzchnie(teflon/dół szpulki) z założenia stykają się całą powierzchnią no i zwiększają zjawisko oporu. Teflonowy o-ring odpowiedniej średnicy i przekroju wydatnie zmniejsza opór leżącej na nim szpulki  bałałajki. Trzeba go tylko stabilnie zamocować…..
Gdy mocowałem wężyk w korpusie bałałajki, wymyśliłem, że można to  samo zrobić w korpusie „Chinki”! Zacząłem dziurawić, wiercić, przewlekać, kombinować. Potem chciałem sprawdzić efekt, porównać pracę „Chinki” i „Kanadyjki” i trafiło mnie po raz kolejny: Ramka! to szczegół, który różni obie wędeczki! Scyzoryk w garść, tnę, szlifuję, sprawdzam – bajka!. Przerobiłem tak kilka „Chinek”. Jeden oryginalny zestaw przeznaczyłem do nakręcenia tutorialu.



  


   Cała przeróbka zabiera kilkanaście minut, nie wymaga narzędzi innych niż pokazane na filmie: ostry nóż, papier ścierny, szczypce płaskie, wiertło 1mm. Teflonowy wężyk można znaleźć w różnych miejscach Sieci, ja mam akurat 1mm, ale są osiągalne też cieńsze((grubszych nie polecam). Finansowe ryzyko jest niewielkie, koszt wędeczki i teflonu. To pewnie 1/3 ceny Marmish uwzględniając koszty wysyłki materiałów. Także zachęcam do majsterkowania, szybciej nam zleci do zimy. W końcu filmu  jest taki moment, w którym ściskam szczypcami „zawias” pokrywki „Chinki”, to dość ważne, bo uzyskujemy lepsze spasowanie wędeczki, domknięcie komory pokrywką. Również w  ten sposób zwiększymy płynność pracy szpulki, która rzadziej będzie się blokowała/zakleszczała w korpusie. Obiektywnie napiszę, że już samo pozbycie się „ramki” znacząco poprawia pracę „Chinki”. Oczywistym jest wyszlifowanie wnętrza korpusu i szpulki miałkim papierem ściernym.   Teflonowy wężyk niweluje większość luzów szpulki w korpusie oraz oczywiście jest łożyskiem ślizgowym. Jest jedno „ale” . Wędka musi być używana w pozycji  korbką szpulki do dołu – bo wtedy szpula opiera się na „łożysku”. Wędeczka musi też się "dotrzeć" z łożyskiem, optymalna praca następuje po nawinięciu na szpulę żyłki, po prostu całość się spasowuje, wężyk układa.  Ostatnia sceną jest test pracy szpulki, zrobiłem go na żyłce 0,065 – nie udało mi się jej urwać pomimo naprawdę ostrego szarpania. Szpulka oddawała ją bez żadnych problemów. Żeby pokazać gwałtowność szarpnięć, namalowałem markerem punkt na szpulce. 
              Zakładam, że obustronne ułożyskowanie szpulki dodatkowo polepszy jej pracę, sęk w tym ,że trzeba dobrać odpowiednio średnicę „łożysk” z PTFE. Mam nadzieję, że zachęcę do samodzielnych poszukiwań, udoskonaleń. Gdyby komuś ta wiedza się przydała, wprowadziłby jakieś dodatkowe usprawnienia, to mógłby się pochwalić, dać znać jakoś na blogu.




niedziela, 19 października 2014

Piętno czasu....

Szybko to poszło. Gdy żegnałem się z Wami w lutym, nie przypuszczałem, że czas popędzi tak szybko Po ubiegłym sezonie podlodowym  zostałem w poczuciu niedosytu wyników, z kilkoma pomysłami w dziale sprzętowym oraz niesłabnącym zapale do dziurawienia lodu i .....publikowania w sieci.
Nie zdecydowałem się na stronę - nie mam czasu, by poznawać kreatory, html-e, skrypty i inne abstrakcyjne dla mnie klimaty. Niech będzie tak, jak do tej pory. Lekka konwencja, praktyka no i cała ta magiczna dla mnie otoczka - lód, słonko i pogoda, warsztat,  ewentualnie ryby. Choć prognozy na zimę nie są optymistyczne, to pewnie uda się kilka wypraw na lód zorganizować.

Będzie, czy nie będzie?!

Amerykańskie prognozy długoterminowe nie pozostawiają złudzeń - nadejście zimy może się znów opóźnić do stycznia, tak jak to wygląda w ostatnich latach. Nie wiem, czy to skutki zmian klimatycznych, czy po prostu chodzi o cykliczność zim ostrych i łagodnych w objawach. Pamiętam lata 90-te - solidne mrozy, mało śniegu, lub zimy bardzo ciepłe. W pierwszej dekadzie XXI w. było po bożemu - tęgie mrozy, gruby lód i piękna zima. A ostatnie lata to znów takie kontynentalne zimy. Mało atrakcyjne dla nas - podlodowych zapaleńców zwłaszcza w centrum i na zachodzie kraju....

Co z tego wszystkigo wynika?

- nie ma co spieszyć się z zakupami np. żyłek i innej galanterii - osiągalne są w każdej chwili i będąc nawet z dala od cywilizacji, via Internet, można się uwinąć z tymi sprawami w ciągu tygodnia, za to nie mieć dylematów, co zrobić z zapasem niewykorzystywanych przez większość nas w sezonie, super cienkich żyłek.....
- można zacząć gromadzić np. czerwone robaki - coś na kształt mini-hodowli, by mieć je pod ręką w razie lodu lub gdy go zabraknie  - jeżeli woda nie stanie, chciałbym spróbować połowu okoni na spławikówkę, lub pickera. W zestawach umieścić wabiki - obciążenia, np nieuzbrojoną błystkę podlodową, a pod nią, na szelkach przypon z czerwonymi robakami/pęczkiem ochotki na pokładzie.....
- trzeba za to przejrzeć posiadany już sprzęt, naprawić - o ile tego wymaga, przejrzeć dokładnie mormyszki, błystki - wymienić skorodowane haczyki/kotwiczki, nawiązać świeżych chwostów, zrobić kilka kiwoków i nade wszystko dokonać inwentryzacji posiadanych dóbr, określić co i  ile nam będzie potrzebne w nadchodzącym sezonie(?)

Do zobaczenia wkrótce.


poniedziałek, 24 lutego 2014

Pożegnanie?

Wszystko, co ma swój początek, kiedyś musi się zakończyć -tak rzecze Tao. 

Zatem dziękuję Wam Drodzy Czytelnicy za czas poświęcony temu blogowi, za motywację do pracy redakcyjnej. Wierzę, że spotkamy się w następnym podlodowym sezonie, a w zasadzie na koniec października, gdy przyjdzie marzyć o lodzie...

Gdy zamykamy za sobą  jedne drzwi, to tak, jakbyśmy otwierali następne - jeżeli macie ochotę na subiektywną wizję wędkarstwa spławikowego i gruntowego, opowiadań bez "lokowania produktów", oczywiście szeroko rozumianego warsztatu sprzętowo - kuchennego, a wszystko to w formie bloga, filmów -

                     to zapraszam TUTAJ

niedziela, 16 lutego 2014

Warsztat podlodowca. Mormyszki wolframowe III - "wyczynowe".

Temat materiałów i najprostszego rodzaju mormyszek opisałem tutaj.
Dzisiejszy artykuł nie będzie powielał informacji o materiałach i technikach, skupię się na praktycznych aspektach produkcji tego typu przynęt.
    Dlaczego "wyczynowe"?

 Nie czuję się profesjonalistą ani w kwestii wytwarzania mormyszek, tym bardziej ich zawodniczego używania. Z tego co wiem, wyczynowcy - podlodowcy używają miniaturek lutowanych na haczykach nawet 22 - nie wiem jak coś tak małego można w ogóle wziąć w palce.... Moje mormyszkowe wariacje lutuję na haczykach rozmiaru 16, rzadziej na 14 i 18. Używam produktów Gamakatsu serii LS-1050N, czasami też delikatniejsze od nich modele LS-1310N. I to wszystko  jeżeli chodzi o haczyki.

Dobór długości haczyka do kulki. 
Sprawa jest o tyle istotna, że możemy w ten sposób mieć wpływ na trwałość mormyszki i wytrzymałość haczyka. Poza tym można przygotować sobie w ten sposób mormyszki na trudne ryby - dłuższy haczyk w mormyszce może dać płotce więcej czasu na zassanie ochotki, nieco skrócony trzonek haczyka pozwala szybciej zacinać "plujące"na mormyszkę okonie....
Mormyszka będzie tak trwała, jak jej haczyk i jego połączenie z kulką  oraz to, w jaki sposób zapobiegniemy przecieraniu się żyłki o wolframowy korpus.
Stosowane przeze mnie haczyki to druciaki - rozginają się w razie zaczepu. Uważam, że podczas holu ryb nie ma to żadnego znaczenia ze względu na średnicę żyłek używanych do mormyszek - od 0,07 do 0,10mm Mówiąc wprost, haczyk i  lut  mają większą wytrzymałość niż żyłki stosowane do mormyszki. Podczas jednej z tegorocznych wypraw zdarzyło mi się całkowicie rozgiąć haczyk mormyszki przy szarpaninie z podwodną gałęzią. Lut wytrzymał, haczyk przywróciłem do pierwotnego kształtu i łowiłem dalej. Czytałem niedawno artykuł o mormyszkach jednego z tuzów naszego  podlodowego wędkarstwa, używa on  lutu z zawartością srebra w celu uzyskania większej wytrzymałości mechanicznej.  Moim zdaniem  nie ma sensu kombinować z rodzajami spoiwa, nawet najprostsze, z kalafonią znakomicie da radę. Odradzam natomiast lut z zestawów lutowniczych marketowych, lepiej kupić opakowanie lutu sprawdzonego producenta, bo tam jest cyna, a  u Chińczyków niekoniecznie lub w bardzo niewielkiej dawce. Dla świętego spokoju można użyć lutu z zawartością miedzi, np Sn97Cu3. Najpraktyczniejszą formą lutu jest drucik 1mm, upraszcza to proces "produkcji mormyszki"

Kąt wlutowania haczyka

Gdybym był 'wyczynowcem" i masowo odławiał ryby w rozmiarze XSS, to pewnie mógłbym napisać więcej o tej sprawie. Moje mormyszki wolframowe mają haczyki wlutowane poziomo. Wiem natomiast, że niektórzy lutują je pod kątem ok 100 stopni. Ja wyjaśniam sobie to tak, że owszem, dla małopyskatej płoci może mieć to znaczenie - zasysa sam haczyk z robactwem. Dla okonia jest to raczej sprawa bezproblemowa, tym bardziej, że ryba ta ma silny odruch zasysania uciekającej zdobyczy. Poza tym z okoniem jest inny problem - ma twardy pysk i słabo zacięty spada. Dlatego w każdej mormyszce szczypcami - oczkownikami minimalnie rozginam łuk kolankowy haczyka. Grot jest wtedy bardziej chwytny, haczyk wbija się głębiej w rybi pysk.
Nie upieram się przy konkretnej wartości kąta wlutowania, pozostawiam to do indywidualnych eksperymentów.

Design, kolory, dodatki

Są wędkarze preferujący naturalne kolory metali, którymi są galwanizowane wolframowe główki. Nie wiem, czy kolor ma jakiekolwiek znaczenie dla łowców białorybu w słupie zanęty, tam rybki XSS  dodatkowo napędzane są konkurencją pokarmową i gdy są aktywne, biorą cały czas, a o sukcesie łowcy decydują mechaniczne opanowanie holu i wpuszczania mormyszki  do dziury oraz właściwy dobór zanęty.
     Z okoniem sprawa jest nieco inna,  znany jest z grymaśnego charakteru i wręcz irracjonalnego ignorowania przynęt w kolorze A,B, D, F, na korzyść koloru Z. Ale też bez przesady. Mój kanon to przede wszystkim srebrna i złota "dyskoteka", czerń z jaskrawym akcentem i fluo tygrysek w kilki wariacjach.
Tyle, że wolframowe kulki są tak małe, ekspozycja kolorów jest więc proporcjonalnie równie niewielka. Ja wiem ,że zimą woda jest czysta-  okonie są wzrokowcami,  ale też zazwyczaj jest ciemniejsza pod lodem. Jaki potencjał przyciągania ryb będzie miała kulka 3mm?

Świecące dodatki - Coś dla purystów od RAPR
Należy rozróżnić sprawy fluoroscencji czyli świecenia przynęty w sytuacji podawania czynnika wzbudzającego świecenie (mówiąc po ludzku wszelkie farby fluo) od fosforescencji  - czyli świeceniu po zaprzestaniu podawania czynnika świecącego (po ludzku farby zawierające  fosfor ). Ja wiem, że fosfor to nielegal w świetle RAPR, pytanie co z ta wiedzą robi wierchuszka podlodowego wyczynu u nas? Biznes się kręci, my wędkarze jesteśmy czasami jak małe dzieci, musimy mieć wiele kolorowych zabawek.........
W świetle moich perypetii z RAPR, opisywanych tutaj,  niedawno obejrzałem film, w którym jeden z kadrowiczów zachwalał w pełni uzbrojone balansówki i trójhakowe czorty. Oczywiście nikt nie chciał go z błędu wyprowadzić. W filmie pojawiły się też wstawki o przestarzałym RAPR. Nie wiem, czy kadrowiczowi przystoi, ale taki fakt zaobserwowałem.

 Jeżeli ktoś nie ma regulaminowych dylematów to sposób na zrobienie takich dodatków jest bezwstydnie prosty, wiedzie przez znany portal aukcyjny i zakup świecącego proszku w żądanym kolorze, dodanie go do bezbarwnego lakieru do paznokci, białej farby akrylowej(jeżeli mormyszka ma być później pomalowana innym kolorem), lub też do bezbarwnego, szybkowiążącego kleju epoksydowego. I to w zasadzie wszystko, Reszta to sprawa inwencji.

Czy na pewno wolfram?
Mormyszki wolframowe jak dla mnie mają dwie zalety:

- Są łatwe do zrobienia (tak, tak, to nie jest żart. Proszę zrobić sensowną mormyszkę z cyny/ołowiu i porównać czas pracy nad nią, konieczność posiadania dodatkowych narzędzi, z wytworzeniem wolframowej kulki, powiedzmy "dyskoteki")
Skupiona masa przynęty pozwala szybko spenetrować toń, dostarczyć mięso w pobliże dna, pod rybie nosy.
Wad natomiast jest znacznie więcej i nie chodzi mi o cenę materiału, czy ceny sklepowe( bo właśnie dla tego wrzucam materiały o wytwarzaniu mormyszek wolframowych)
 - kulka stawia wodzie niewielki opór, trudno jest więc nadać przynęcie inną pracę niż delikatne podskoki.
- niewielka zdolność przyciągania ryb z większej odległości spowodowana małymi rozmiarami i równie małą ekspozycją koloru. Zniwelowanie tej wady jest w praktyce bardzo trudne do zrobienia:
Im większa kulka, tym będzie cięższa, prezentacja ochotki będzie mniej atrakcyjna, poza tym zasys przynęty o tak skupionej masie będzie bardziej problematyczny i owocował większą ilością pustych brań...
We wrzutkach o bezmotylkach pisałem o domniemanych przyczynach ich skuteczności: one po prostu łatwiej dają się znaleźć rybie, są większe, mają łatwą do wygenerowania pracę, bazują na wywołaniu agresywnych odruchów u okoni i według mnie dla tego ryby łowione na nie są większe, bo większe, agresywnie pracujące przynęty są dla ryb bardziej atrakcyjne niż podajniki do ochotki, jakimi stają się mormyszki wolframowe. Żeby ostatecznie zweryfikować ten pogląd, zaczekam do następnego podlodowego sezonu i wrócę do korzeni - będę testował cynowo/ołowiane produkcje w połączeniu z robactwem.

Update -najazd rodzinny pokrzyżował mi video-plany, film robi się, myślę że do wtorku będzie. 

piątek, 14 lutego 2014

To już prawie koniec.....

Może smutno, bo do następnej zimy daleko, pogoda dokumentnie się pochrzaniła - nie wiadomo, czy tendencja łagodnych zim stanie się normą. Pogodziłem się, że to już koniec tegorocznych zmagań podlodowych i choć widuję desperatów - poszukiwaczy płotek, to na lód mnie  nie ciągnie. Pisałem, że pomimo zabezpieczeń boję się ostatniego lodu, wolę myśleć  o nadchodzącym już sezonie spławikowo -gruntowym.
          W mijającym tygodniu na lodzie byłem jedynie w poniedziałek. Piękna, słoneczna pogoda nie dawała szans na ciekawe rezultaty. "Meldunki sytuacyjne" od kolegów po kijku w pełni się potwierdziły. Zupełna ignorancja ze strony ryb, jeżeli już to okazy godne szkła powiększającego, by sprawdzić kto zacz. Sprawdzałem aktywność mini-okonków poprawnymi politycznie balansówkami, rozpoznałem nową okoniową wodę. Płytka, zarośnięta i z sensownymi okoniami na początku zimy, ryby reagują na "bezmotylki" - wyjąłem kilka "okoni". Dość daleko od domu,ale mam nadzieję na nowy poligon doświadczalny ku radości i pożytkowi.
    W niedzielę wrzucę materiał o produkcji mormyszek "wyczynowych". Z góry uprzedzam, że nie robię tego z wyrachowania, bo teraz to już po ptokach - po prostu nie miałem czasu na sfilmowanie tematu. Jeżeli czas był, to spędzałem go na lodzie.
Chciałbym też  podsumować sezon, to co się udało, a co pozostało do zrobienia/sprawdzenia.
Do zobaczenia w niedzielę wieczorem.

niedziela, 9 lutego 2014

Czasem słońce, czasem deszcz.

Czwartkowe płotki nie stawiły się, w zasadzie  nie ma o czym  pisać. Dostaliśmy naukę, że każdy wędkarski sezon, a nawet dzień jest inny od poprzedniego. Nie istnieją pewne miejsca na rybę. Druga sprawa to pogoda. Nie ma sensu ruszać się z domu podczas pogodowej huśtawki. Ryby i tak wiedzą o tych zmianach wcześniej i zostaje nam plucie w brodę "W poszukiwaniu straconego czasu".
               Wczoraj pojechałem na jeziorko o którym pisałem tutaj, Lód nie tyle schudł, co osłabł. Pierwsze pięć obrotów korbą świdra w zasadzie mieli lodową kaszę. Został może tydzień łowienia, z naciskiem na "może". Lód będzie dłużej tyle, że nie będzie jak na niego wejść. Sporty ekstremalne w postaci drągów, desek na wejście zostawiam innym "sportowcom". Czas pogodzić się, że to koniec sezonu podlodowego - o ile nie nastąpi nawrót zimy na przełomie lutego i marca....To takie myślenie życzeniowe
      Dwójka wędkarzy siedzi na wpływie rzeczki międzyjeziornej, co chwila obchodzą te same dziury. Wniosek prosty - przyjechali na płoteczkę. W moich stronach na płotkowym lodzie króluje metoda płatkowa, czyli wsypujemy do przerębla trochę płatków owsianych, ich stopniowy opad wabi ryby. pozostaje tylko zawiesić pod spławikiem jakiś smaczny kąsek i czekać.
   Z  dziesięć lat temu, na jeziorku - młynówce, gdzie zaczynam sezon, pojechałem jeszcze wtedy ze spławikówką na płotkę.  W charakterystycznej zatoczce siedział skulony wędkarz. Pora zimy była zbliżona, takie ostatki podlodowe. Człowieka znałem, chciałem zagadać, dowiedzieć się co w trawie piszczy. Wokół niego leżały jakieś ciemne z daleka kształty- pewnie pod nogi podkłada sobie kawałki gałęzi......Kopara mi opadła, gdy już bliżej zobaczyłem, że te "gałęzie" skaczą na lodzie! W życiu nie widziałem takiej ilości Płoci - tak, przez duże "P" i wzdręg. Sam przed laty popełniłem kilka w okolicach pół kg, ale to co podskakiwało wtedy wokół Adamusa- bo tak go tam nazywamy, to był szok. Największe z nich miały nieco poniżej kilograma, nie było tam ryby mniejszej niż 25cm. Siedział pomiędzy czterema dziurami, dosypywał płatków i po kolei je obławiał. Klął przy tym, że ma za duży haczyk i sporo ryb mu z niego spada, a siedział taki skulony, bo pod nim zaledwie metr wody i ryby go widziały i przestawały brać, gdy stał. 
Nigdy wcześniej ani później nie widziałem takiego podlodowego połowu.
  Ja wybrałem nasłonecznioną zatokę. Pierwsza seria dziur za trzcinami. Gram poprawną politycznie wersją Rapalki, w dziurach oczywiście cisza. Na mormyszkę czepiają się płotki rozmiaru śmiesznego. Ekran flashera pokazuje stada ryb praktycznie w całym słupie wody. W zasadzie mormyszka z ochotką nie dociera do dna- drobnica chwyta ją w pół wody. Zmniejszam czułość urządzenia, by odseparować ryby akceptowalnych rozmiarów. Są. To wzdręgi, jak okazuje się chwilę później - pływają metr pod pokrywą lodu. Niższe piętra wody opanowała drobnica. Na żyłce 0,08 zawiązałem małą wolframkę czerwono - żółtą. Coś jak pieczywo fluo. Brania krasnopiórek są  zdecydowane, wręcz agresywne. Ciekawe, czy one już nie czują wiosny?  O ile pamięć mnie nie myli, trą się przed płocią.
   Zmieniam miejsce na głębsze, najpierw badam dziury - wszędzie to samo - masa drobnicy opanowała toń. Ryby trzymają się jednej warstwy wody, tak do trzech metrów poniżej lodu. Dalej nic. Znowu obrabiam dziury, widzę jak ci od płotek przenoszą się pod zacieniony brzeg. Ja też chcę tam iść, może to ostre słońce ma wpływ na aktywność mini - płotek?  W cieniu brzegu, na mormychę z ochotką łowię mikro-okonki. Skoro jest ich tyle, to może uda się wyselekcjonować jakoś te większe?  25mm Rapalka malowana na okonia ląduje w wodzie,  gram agresywnie, brania są co chwilę.   Strasznie ciężko zaciąć te miniaturki, od czasu do czasu przyczepi się taki około-wymiarek i tu nie ma już problemu - większa paszcza, większe szanse na zacięcie.
      Sprawdzam okolice pomostów, "ryby" są.  Bez większych problemów można je odławiać balansówką - czyli nawet w środku zimy ta przynęta ma duży potencjał.  Tylko ja nie po takie maluchy tu przyjechałem. Na te większe trzeba będzie poczekać do następnej zimy. W sumie łowiłem około trzech godzin, przepuściłem przez ręce masę drobnicy. Żadnych konkretów. Echosonda użyta w nieco innym celu - przesiania drobnicy, dobrze spełniła swoje zadanie. Kurcze, ta pornografia zaczyna mi się podobać....
Jutro planuję wyskoczyć na płotkę, we wtorek Wiolettę  nawiedzają koleżanki z pracy, nie będę im przeszkadzał, zrobię sobie podlodowe ostatki....


środa, 5 lutego 2014

Flasherowe okonie



Po historii z balansówkami uporządkowałem pudełko na kolejny wyjazd,  tyle, że założenie miałem inne – łowić na mięso, przy okazji sprawdzić flasher, czyli echosondę dedykowaną do łowienia pod lodem. Miejsce łowów te same, tylko pora wcześniejsza. W poniedziałek obleciałem lokalne sklepy wędkarskie w poszukiwaniu ochotki, okazało się, że lipa, nie ma. Miałem jeszcze trochę robactwa, co prawda już niezbyt na chodzie, ale część z nich żyła.   Pożyczyłem świder 150 mm od kolegi, by wygodnie łowić z przetwornikiem echosondy w dziurze. O dziwo wyrobiłem się z przygotowaniami, wyjazd o 7.15.
          Wkurzyłem się  nad jeziorem, w domu została saszetka z aparatem fotograficznym i pudełko z balansówkami/blaszkami.  Z drugiej strony będzie więcej czasu na łowienie na mięso………
Wbrew deklaracjom nie zabrałem łyżew, a sanki wędkarskie.  I powiem, że to było to. Nocny mróz ściął jezioro, lód był matowy, szorstki. Zwyczajowy spacer na miejscówkę zajął mi ok. 20 minut, tyle  bez zmęczenia, graty jechały za mną na sankach.
                Wiercę cztery dziury, odpalam flashera i „zaglądam” co w wodzie piszczy. Bo trzeba Wam wiedzieć, że amerykańscy wędkarze- użytkownicy echosond podlodowych, nie zaczynają łowów, gdy na ekranie nie zobaczą pasków oznaczających ryby.  Wychodzą z założenia, że rybę należy łowić jak jest w dziurze. Jako że Polska to nie Ameryka, nasze krajowe pasiaki są znacznie cwańsze od amerykańskich bassów, crappies, a przede wszystkim jest ich znacznie mniej, to po prostu zacząłem obławiać kolejne dziury.
Głębokość mniejsza niż 5m, dno średnio twarde, jakieś obiekty wiszące nieruchomo w toni.  Jeden z nich zahaczyłem mormyszką, udało mi się nie zerwać 0,10 żyłki i tylko rozgiąć haczyk mormyszki. Zapewne jakieś pozostałości starych tarlisk, o których niedawno pisałem.  Pierwsza ryba – okoń, rozmiar kolacyjny, czyli 25cm, po nim z tej samej dziury dwie płoteczki. Na ekranie widzę, że ryby są, raczej małe, stadko napływa i znika z wiązki przetwornika. Widzę też, że ryby są pasywne – unoszą się z dna, ale nie chcą za bardzo skakać do ochotki. Agresywne prowadzenie chwilowo ożywia dziurę, kolejne okonki przeplatane rybami  w okolicach powyżej 20cm. Wszystkie blade, podejrzanie chude. Co jest?
         Przenoszę się na pobliską górkę,  14 stóp głębokości, na wyświetlaczu twarde dno – silny, czerwony sygnał powrotny z przetwornika. Tyle, że nie widać ryb. Kolejna seria dziur pokazuje mi ile wysiłku kosztuje wiercenie „150” w porównaniu do mojej Mory 110. Za to łowi się wygodnie, kabel przetwornika wisi,  szeroki przerębel daje miejsce na mormyszkowe spacery po dnie……..
         Słońce coraz wyżej nad głową, to nie pomaga, choć jest pięknie.  Wędkujący nieopodal zaczynają się zwijać – oni przyszli za płotką, która w takiej słonecznej, wyżowej pogodzie nie chce zbytnio współpracować.  No i lód zaczął żyć.  Znowu trzaski, pęknięcia…. Podchodzi do mnie wędkarz. Ma już swoje lata, po nieśmiertelnym „I jak, coś skubie?”  podchodzi bliżej, by zobaczyć te „okuny” jak mawia. Momentalnie zwraca uwagę na echosondę, seria pytań i moich odpowiedzi,  facet obserwuje kilka holi „okunów”, ale raczej okonków. Niektóre z nich kiedyś mogłyby uchodzić za żywca na innego okonia-  rozmiar „papierosowy” i to bez fliltra ;) Chwilę później  wychodzi jego zainteresowanie sprzętem – to były pomocnik rybaków.  Człowiek, który zna  lokalne wody jak własną kieszeń. Słuchając  jego wspomnień sprzed 40 lat,bo ma ich 75,  opowieści o ludziach i rybach, kłusownikach, spalonych łodziach, gospodarce rybackiej, zaletach regularnych odłowów sieciowych, nie przerywam mu. To było jego życie. Nie ma sensu polemizować, wymądrzać się. Fakty są niezaprzeczalne – kiedyś ryby było więcej,  bo po prosu było więcej pieniędzy na zarybianie.  Przy okazji dopytuję się, jak wyglądał proces wycierania ryb, czy tarlaki przeżywają, kiedy, co i jak….
        Zbliża się do nas pies. Kawał kondla.  Okazuje się, że szukał swego pana . Stary owczarek niemiecki, z siwą brodą. Nawet jakoś tak pasują do siebie... Nie boję się zwierząt, głaskam, drapię w uchu- też mieliśmy w domu podobną bestię. Postrach sąsiadów normalnie. Mądra suka była. Zabrał nam Ją nowotwór. Dawno temu.
       Ryby coraz bardziej grymaszą. Zaczynam kombinować z kolorami mormyszek, wydaje mi się, że trafiłem na ten właściwy – czerń z fioletem. Spinam ładnego średniaczka, potem seria brań maluchów. Zmieniam dziurę, przesuwam się w głąb jeziora, na spad. Może tam coś ukrywa się przed słońcem? Faktycznie, ruch  pod lodem spory, wyciągam przetwornik, łowię, wypuszczam, słyszę, mruczenie, że tego to mógłbym zabrać na kolację…….Jeszcze jedna seria dziur, słońce wysoko – koło południa. Dzwoni Wioletta z jakąś domową sprawą. Czas się zwijać.  Stary człowiek patrzy na „okuny” i mówi, że na kolację to nie wystarczy, no chyba, że z bochenkiem chleba, odpowiadam, że to właśnie tak wygląda, poza tym nie chce mi się obierać tylu rybek. Na koniec życzę mu zdrowia, dziękuję za opowieści. Widzę, że cieszy się jakoś, to chyba efekt wysłuchania, bo to ponoć jest jedna z naszych potrzeb życiowych….
        Odwiozłem świder Romanowi, zdałem relację z połowu, wstępnie ustalamy termin wspólnego wyjazdu na płotkę, inna woda, ryb są. Trzeba tylko wykombinować świeżą ochotkę i coś do zanęcania. Mam pewien pomysł – kasza jaglana.
     Dzisiejszy wyjazd pokazał, że elektronika jest użyteczna w podlodowym łowieniu,  byłem w stanie dostosować sposób prowadzenia, kolor przynęty tak, by złowić kilkadziesiąt „okunów”. Zabrałem 12 sztuk. Obierając je widzę że to prawie same samce–skakały do agresywnie prowadzonej mormychy.  Sprawdzam pogodę na czwartek. Pochmurno,  odwilż. W sam raz na płotkę.