poniedziałek, 24 lutego 2014

Pożegnanie?

Wszystko, co ma swój początek, kiedyś musi się zakończyć -tak rzecze Tao. 

Zatem dziękuję Wam Drodzy Czytelnicy za czas poświęcony temu blogowi, za motywację do pracy redakcyjnej. Wierzę, że spotkamy się w następnym podlodowym sezonie, a w zasadzie na koniec października, gdy przyjdzie marzyć o lodzie...

Gdy zamykamy za sobą  jedne drzwi, to tak, jakbyśmy otwierali następne - jeżeli macie ochotę na subiektywną wizję wędkarstwa spławikowego i gruntowego, opowiadań bez "lokowania produktów", oczywiście szeroko rozumianego warsztatu sprzętowo - kuchennego, a wszystko to w formie bloga, filmów -

                     to zapraszam TUTAJ

niedziela, 16 lutego 2014

Warsztat podlodowca. Mormyszki wolframowe III - "wyczynowe".

Temat materiałów i najprostszego rodzaju mormyszek opisałem tutaj.
Dzisiejszy artykuł nie będzie powielał informacji o materiałach i technikach, skupię się na praktycznych aspektach produkcji tego typu przynęt.
    Dlaczego "wyczynowe"?

 Nie czuję się profesjonalistą ani w kwestii wytwarzania mormyszek, tym bardziej ich zawodniczego używania. Z tego co wiem, wyczynowcy - podlodowcy używają miniaturek lutowanych na haczykach nawet 22 - nie wiem jak coś tak małego można w ogóle wziąć w palce.... Moje mormyszkowe wariacje lutuję na haczykach rozmiaru 16, rzadziej na 14 i 18. Używam produktów Gamakatsu serii LS-1050N, czasami też delikatniejsze od nich modele LS-1310N. I to wszystko  jeżeli chodzi o haczyki.

Dobór długości haczyka do kulki. 
Sprawa jest o tyle istotna, że możemy w ten sposób mieć wpływ na trwałość mormyszki i wytrzymałość haczyka. Poza tym można przygotować sobie w ten sposób mormyszki na trudne ryby - dłuższy haczyk w mormyszce może dać płotce więcej czasu na zassanie ochotki, nieco skrócony trzonek haczyka pozwala szybciej zacinać "plujące"na mormyszkę okonie....
Mormyszka będzie tak trwała, jak jej haczyk i jego połączenie z kulką  oraz to, w jaki sposób zapobiegniemy przecieraniu się żyłki o wolframowy korpus.
Stosowane przeze mnie haczyki to druciaki - rozginają się w razie zaczepu. Uważam, że podczas holu ryb nie ma to żadnego znaczenia ze względu na średnicę żyłek używanych do mormyszek - od 0,07 do 0,10mm Mówiąc wprost, haczyk i  lut  mają większą wytrzymałość niż żyłki stosowane do mormyszki. Podczas jednej z tegorocznych wypraw zdarzyło mi się całkowicie rozgiąć haczyk mormyszki przy szarpaninie z podwodną gałęzią. Lut wytrzymał, haczyk przywróciłem do pierwotnego kształtu i łowiłem dalej. Czytałem niedawno artykuł o mormyszkach jednego z tuzów naszego  podlodowego wędkarstwa, używa on  lutu z zawartością srebra w celu uzyskania większej wytrzymałości mechanicznej.  Moim zdaniem  nie ma sensu kombinować z rodzajami spoiwa, nawet najprostsze, z kalafonią znakomicie da radę. Odradzam natomiast lut z zestawów lutowniczych marketowych, lepiej kupić opakowanie lutu sprawdzonego producenta, bo tam jest cyna, a  u Chińczyków niekoniecznie lub w bardzo niewielkiej dawce. Dla świętego spokoju można użyć lutu z zawartością miedzi, np Sn97Cu3. Najpraktyczniejszą formą lutu jest drucik 1mm, upraszcza to proces "produkcji mormyszki"

Kąt wlutowania haczyka

Gdybym był 'wyczynowcem" i masowo odławiał ryby w rozmiarze XSS, to pewnie mógłbym napisać więcej o tej sprawie. Moje mormyszki wolframowe mają haczyki wlutowane poziomo. Wiem natomiast, że niektórzy lutują je pod kątem ok 100 stopni. Ja wyjaśniam sobie to tak, że owszem, dla małopyskatej płoci może mieć to znaczenie - zasysa sam haczyk z robactwem. Dla okonia jest to raczej sprawa bezproblemowa, tym bardziej, że ryba ta ma silny odruch zasysania uciekającej zdobyczy. Poza tym z okoniem jest inny problem - ma twardy pysk i słabo zacięty spada. Dlatego w każdej mormyszce szczypcami - oczkownikami minimalnie rozginam łuk kolankowy haczyka. Grot jest wtedy bardziej chwytny, haczyk wbija się głębiej w rybi pysk.
Nie upieram się przy konkretnej wartości kąta wlutowania, pozostawiam to do indywidualnych eksperymentów.

Design, kolory, dodatki

Są wędkarze preferujący naturalne kolory metali, którymi są galwanizowane wolframowe główki. Nie wiem, czy kolor ma jakiekolwiek znaczenie dla łowców białorybu w słupie zanęty, tam rybki XSS  dodatkowo napędzane są konkurencją pokarmową i gdy są aktywne, biorą cały czas, a o sukcesie łowcy decydują mechaniczne opanowanie holu i wpuszczania mormyszki  do dziury oraz właściwy dobór zanęty.
     Z okoniem sprawa jest nieco inna,  znany jest z grymaśnego charakteru i wręcz irracjonalnego ignorowania przynęt w kolorze A,B, D, F, na korzyść koloru Z. Ale też bez przesady. Mój kanon to przede wszystkim srebrna i złota "dyskoteka", czerń z jaskrawym akcentem i fluo tygrysek w kilki wariacjach.
Tyle, że wolframowe kulki są tak małe, ekspozycja kolorów jest więc proporcjonalnie równie niewielka. Ja wiem ,że zimą woda jest czysta-  okonie są wzrokowcami,  ale też zazwyczaj jest ciemniejsza pod lodem. Jaki potencjał przyciągania ryb będzie miała kulka 3mm?

Świecące dodatki - Coś dla purystów od RAPR
Należy rozróżnić sprawy fluoroscencji czyli świecenia przynęty w sytuacji podawania czynnika wzbudzającego świecenie (mówiąc po ludzku wszelkie farby fluo) od fosforescencji  - czyli świeceniu po zaprzestaniu podawania czynnika świecącego (po ludzku farby zawierające  fosfor ). Ja wiem, że fosfor to nielegal w świetle RAPR, pytanie co z ta wiedzą robi wierchuszka podlodowego wyczynu u nas? Biznes się kręci, my wędkarze jesteśmy czasami jak małe dzieci, musimy mieć wiele kolorowych zabawek.........
W świetle moich perypetii z RAPR, opisywanych tutaj,  niedawno obejrzałem film, w którym jeden z kadrowiczów zachwalał w pełni uzbrojone balansówki i trójhakowe czorty. Oczywiście nikt nie chciał go z błędu wyprowadzić. W filmie pojawiły się też wstawki o przestarzałym RAPR. Nie wiem, czy kadrowiczowi przystoi, ale taki fakt zaobserwowałem.

 Jeżeli ktoś nie ma regulaminowych dylematów to sposób na zrobienie takich dodatków jest bezwstydnie prosty, wiedzie przez znany portal aukcyjny i zakup świecącego proszku w żądanym kolorze, dodanie go do bezbarwnego lakieru do paznokci, białej farby akrylowej(jeżeli mormyszka ma być później pomalowana innym kolorem), lub też do bezbarwnego, szybkowiążącego kleju epoksydowego. I to w zasadzie wszystko, Reszta to sprawa inwencji.

Czy na pewno wolfram?
Mormyszki wolframowe jak dla mnie mają dwie zalety:

- Są łatwe do zrobienia (tak, tak, to nie jest żart. Proszę zrobić sensowną mormyszkę z cyny/ołowiu i porównać czas pracy nad nią, konieczność posiadania dodatkowych narzędzi, z wytworzeniem wolframowej kulki, powiedzmy "dyskoteki")
Skupiona masa przynęty pozwala szybko spenetrować toń, dostarczyć mięso w pobliże dna, pod rybie nosy.
Wad natomiast jest znacznie więcej i nie chodzi mi o cenę materiału, czy ceny sklepowe( bo właśnie dla tego wrzucam materiały o wytwarzaniu mormyszek wolframowych)
 - kulka stawia wodzie niewielki opór, trudno jest więc nadać przynęcie inną pracę niż delikatne podskoki.
- niewielka zdolność przyciągania ryb z większej odległości spowodowana małymi rozmiarami i równie małą ekspozycją koloru. Zniwelowanie tej wady jest w praktyce bardzo trudne do zrobienia:
Im większa kulka, tym będzie cięższa, prezentacja ochotki będzie mniej atrakcyjna, poza tym zasys przynęty o tak skupionej masie będzie bardziej problematyczny i owocował większą ilością pustych brań...
We wrzutkach o bezmotylkach pisałem o domniemanych przyczynach ich skuteczności: one po prostu łatwiej dają się znaleźć rybie, są większe, mają łatwą do wygenerowania pracę, bazują na wywołaniu agresywnych odruchów u okoni i według mnie dla tego ryby łowione na nie są większe, bo większe, agresywnie pracujące przynęty są dla ryb bardziej atrakcyjne niż podajniki do ochotki, jakimi stają się mormyszki wolframowe. Żeby ostatecznie zweryfikować ten pogląd, zaczekam do następnego podlodowego sezonu i wrócę do korzeni - będę testował cynowo/ołowiane produkcje w połączeniu z robactwem.

Update -najazd rodzinny pokrzyżował mi video-plany, film robi się, myślę że do wtorku będzie. 

piątek, 14 lutego 2014

To już prawie koniec.....

Może smutno, bo do następnej zimy daleko, pogoda dokumentnie się pochrzaniła - nie wiadomo, czy tendencja łagodnych zim stanie się normą. Pogodziłem się, że to już koniec tegorocznych zmagań podlodowych i choć widuję desperatów - poszukiwaczy płotek, to na lód mnie  nie ciągnie. Pisałem, że pomimo zabezpieczeń boję się ostatniego lodu, wolę myśleć  o nadchodzącym już sezonie spławikowo -gruntowym.
          W mijającym tygodniu na lodzie byłem jedynie w poniedziałek. Piękna, słoneczna pogoda nie dawała szans na ciekawe rezultaty. "Meldunki sytuacyjne" od kolegów po kijku w pełni się potwierdziły. Zupełna ignorancja ze strony ryb, jeżeli już to okazy godne szkła powiększającego, by sprawdzić kto zacz. Sprawdzałem aktywność mini-okonków poprawnymi politycznie balansówkami, rozpoznałem nową okoniową wodę. Płytka, zarośnięta i z sensownymi okoniami na początku zimy, ryby reagują na "bezmotylki" - wyjąłem kilka "okoni". Dość daleko od domu,ale mam nadzieję na nowy poligon doświadczalny ku radości i pożytkowi.
    W niedzielę wrzucę materiał o produkcji mormyszek "wyczynowych". Z góry uprzedzam, że nie robię tego z wyrachowania, bo teraz to już po ptokach - po prostu nie miałem czasu na sfilmowanie tematu. Jeżeli czas był, to spędzałem go na lodzie.
Chciałbym też  podsumować sezon, to co się udało, a co pozostało do zrobienia/sprawdzenia.
Do zobaczenia w niedzielę wieczorem.

niedziela, 9 lutego 2014

Czasem słońce, czasem deszcz.

Czwartkowe płotki nie stawiły się, w zasadzie  nie ma o czym  pisać. Dostaliśmy naukę, że każdy wędkarski sezon, a nawet dzień jest inny od poprzedniego. Nie istnieją pewne miejsca na rybę. Druga sprawa to pogoda. Nie ma sensu ruszać się z domu podczas pogodowej huśtawki. Ryby i tak wiedzą o tych zmianach wcześniej i zostaje nam plucie w brodę "W poszukiwaniu straconego czasu".
               Wczoraj pojechałem na jeziorko o którym pisałem tutaj, Lód nie tyle schudł, co osłabł. Pierwsze pięć obrotów korbą świdra w zasadzie mieli lodową kaszę. Został może tydzień łowienia, z naciskiem na "może". Lód będzie dłużej tyle, że nie będzie jak na niego wejść. Sporty ekstremalne w postaci drągów, desek na wejście zostawiam innym "sportowcom". Czas pogodzić się, że to koniec sezonu podlodowego - o ile nie nastąpi nawrót zimy na przełomie lutego i marca....To takie myślenie życzeniowe
      Dwójka wędkarzy siedzi na wpływie rzeczki międzyjeziornej, co chwila obchodzą te same dziury. Wniosek prosty - przyjechali na płoteczkę. W moich stronach na płotkowym lodzie króluje metoda płatkowa, czyli wsypujemy do przerębla trochę płatków owsianych, ich stopniowy opad wabi ryby. pozostaje tylko zawiesić pod spławikiem jakiś smaczny kąsek i czekać.
   Z  dziesięć lat temu, na jeziorku - młynówce, gdzie zaczynam sezon, pojechałem jeszcze wtedy ze spławikówką na płotkę.  W charakterystycznej zatoczce siedział skulony wędkarz. Pora zimy była zbliżona, takie ostatki podlodowe. Człowieka znałem, chciałem zagadać, dowiedzieć się co w trawie piszczy. Wokół niego leżały jakieś ciemne z daleka kształty- pewnie pod nogi podkłada sobie kawałki gałęzi......Kopara mi opadła, gdy już bliżej zobaczyłem, że te "gałęzie" skaczą na lodzie! W życiu nie widziałem takiej ilości Płoci - tak, przez duże "P" i wzdręg. Sam przed laty popełniłem kilka w okolicach pół kg, ale to co podskakiwało wtedy wokół Adamusa- bo tak go tam nazywamy, to był szok. Największe z nich miały nieco poniżej kilograma, nie było tam ryby mniejszej niż 25cm. Siedział pomiędzy czterema dziurami, dosypywał płatków i po kolei je obławiał. Klął przy tym, że ma za duży haczyk i sporo ryb mu z niego spada, a siedział taki skulony, bo pod nim zaledwie metr wody i ryby go widziały i przestawały brać, gdy stał. 
Nigdy wcześniej ani później nie widziałem takiego podlodowego połowu.
  Ja wybrałem nasłonecznioną zatokę. Pierwsza seria dziur za trzcinami. Gram poprawną politycznie wersją Rapalki, w dziurach oczywiście cisza. Na mormyszkę czepiają się płotki rozmiaru śmiesznego. Ekran flashera pokazuje stada ryb praktycznie w całym słupie wody. W zasadzie mormyszka z ochotką nie dociera do dna- drobnica chwyta ją w pół wody. Zmniejszam czułość urządzenia, by odseparować ryby akceptowalnych rozmiarów. Są. To wzdręgi, jak okazuje się chwilę później - pływają metr pod pokrywą lodu. Niższe piętra wody opanowała drobnica. Na żyłce 0,08 zawiązałem małą wolframkę czerwono - żółtą. Coś jak pieczywo fluo. Brania krasnopiórek są  zdecydowane, wręcz agresywne. Ciekawe, czy one już nie czują wiosny?  O ile pamięć mnie nie myli, trą się przed płocią.
   Zmieniam miejsce na głębsze, najpierw badam dziury - wszędzie to samo - masa drobnicy opanowała toń. Ryby trzymają się jednej warstwy wody, tak do trzech metrów poniżej lodu. Dalej nic. Znowu obrabiam dziury, widzę jak ci od płotek przenoszą się pod zacieniony brzeg. Ja też chcę tam iść, może to ostre słońce ma wpływ na aktywność mini - płotek?  W cieniu brzegu, na mormychę z ochotką łowię mikro-okonki. Skoro jest ich tyle, to może uda się wyselekcjonować jakoś te większe?  25mm Rapalka malowana na okonia ląduje w wodzie,  gram agresywnie, brania są co chwilę.   Strasznie ciężko zaciąć te miniaturki, od czasu do czasu przyczepi się taki około-wymiarek i tu nie ma już problemu - większa paszcza, większe szanse na zacięcie.
      Sprawdzam okolice pomostów, "ryby" są.  Bez większych problemów można je odławiać balansówką - czyli nawet w środku zimy ta przynęta ma duży potencjał.  Tylko ja nie po takie maluchy tu przyjechałem. Na te większe trzeba będzie poczekać do następnej zimy. W sumie łowiłem około trzech godzin, przepuściłem przez ręce masę drobnicy. Żadnych konkretów. Echosonda użyta w nieco innym celu - przesiania drobnicy, dobrze spełniła swoje zadanie. Kurcze, ta pornografia zaczyna mi się podobać....
Jutro planuję wyskoczyć na płotkę, we wtorek Wiolettę  nawiedzają koleżanki z pracy, nie będę im przeszkadzał, zrobię sobie podlodowe ostatki....


środa, 5 lutego 2014

Flasherowe okonie



Po historii z balansówkami uporządkowałem pudełko na kolejny wyjazd,  tyle, że założenie miałem inne – łowić na mięso, przy okazji sprawdzić flasher, czyli echosondę dedykowaną do łowienia pod lodem. Miejsce łowów te same, tylko pora wcześniejsza. W poniedziałek obleciałem lokalne sklepy wędkarskie w poszukiwaniu ochotki, okazało się, że lipa, nie ma. Miałem jeszcze trochę robactwa, co prawda już niezbyt na chodzie, ale część z nich żyła.   Pożyczyłem świder 150 mm od kolegi, by wygodnie łowić z przetwornikiem echosondy w dziurze. O dziwo wyrobiłem się z przygotowaniami, wyjazd o 7.15.
          Wkurzyłem się  nad jeziorem, w domu została saszetka z aparatem fotograficznym i pudełko z balansówkami/blaszkami.  Z drugiej strony będzie więcej czasu na łowienie na mięso………
Wbrew deklaracjom nie zabrałem łyżew, a sanki wędkarskie.  I powiem, że to było to. Nocny mróz ściął jezioro, lód był matowy, szorstki. Zwyczajowy spacer na miejscówkę zajął mi ok. 20 minut, tyle  bez zmęczenia, graty jechały za mną na sankach.
                Wiercę cztery dziury, odpalam flashera i „zaglądam” co w wodzie piszczy. Bo trzeba Wam wiedzieć, że amerykańscy wędkarze- użytkownicy echosond podlodowych, nie zaczynają łowów, gdy na ekranie nie zobaczą pasków oznaczających ryby.  Wychodzą z założenia, że rybę należy łowić jak jest w dziurze. Jako że Polska to nie Ameryka, nasze krajowe pasiaki są znacznie cwańsze od amerykańskich bassów, crappies, a przede wszystkim jest ich znacznie mniej, to po prostu zacząłem obławiać kolejne dziury.
Głębokość mniejsza niż 5m, dno średnio twarde, jakieś obiekty wiszące nieruchomo w toni.  Jeden z nich zahaczyłem mormyszką, udało mi się nie zerwać 0,10 żyłki i tylko rozgiąć haczyk mormyszki. Zapewne jakieś pozostałości starych tarlisk, o których niedawno pisałem.  Pierwsza ryba – okoń, rozmiar kolacyjny, czyli 25cm, po nim z tej samej dziury dwie płoteczki. Na ekranie widzę, że ryby są, raczej małe, stadko napływa i znika z wiązki przetwornika. Widzę też, że ryby są pasywne – unoszą się z dna, ale nie chcą za bardzo skakać do ochotki. Agresywne prowadzenie chwilowo ożywia dziurę, kolejne okonki przeplatane rybami  w okolicach powyżej 20cm. Wszystkie blade, podejrzanie chude. Co jest?
         Przenoszę się na pobliską górkę,  14 stóp głębokości, na wyświetlaczu twarde dno – silny, czerwony sygnał powrotny z przetwornika. Tyle, że nie widać ryb. Kolejna seria dziur pokazuje mi ile wysiłku kosztuje wiercenie „150” w porównaniu do mojej Mory 110. Za to łowi się wygodnie, kabel przetwornika wisi,  szeroki przerębel daje miejsce na mormyszkowe spacery po dnie……..
         Słońce coraz wyżej nad głową, to nie pomaga, choć jest pięknie.  Wędkujący nieopodal zaczynają się zwijać – oni przyszli za płotką, która w takiej słonecznej, wyżowej pogodzie nie chce zbytnio współpracować.  No i lód zaczął żyć.  Znowu trzaski, pęknięcia…. Podchodzi do mnie wędkarz. Ma już swoje lata, po nieśmiertelnym „I jak, coś skubie?”  podchodzi bliżej, by zobaczyć te „okuny” jak mawia. Momentalnie zwraca uwagę na echosondę, seria pytań i moich odpowiedzi,  facet obserwuje kilka holi „okunów”, ale raczej okonków. Niektóre z nich kiedyś mogłyby uchodzić za żywca na innego okonia-  rozmiar „papierosowy” i to bez fliltra ;) Chwilę później  wychodzi jego zainteresowanie sprzętem – to były pomocnik rybaków.  Człowiek, który zna  lokalne wody jak własną kieszeń. Słuchając  jego wspomnień sprzed 40 lat,bo ma ich 75,  opowieści o ludziach i rybach, kłusownikach, spalonych łodziach, gospodarce rybackiej, zaletach regularnych odłowów sieciowych, nie przerywam mu. To było jego życie. Nie ma sensu polemizować, wymądrzać się. Fakty są niezaprzeczalne – kiedyś ryby było więcej,  bo po prosu było więcej pieniędzy na zarybianie.  Przy okazji dopytuję się, jak wyglądał proces wycierania ryb, czy tarlaki przeżywają, kiedy, co i jak….
        Zbliża się do nas pies. Kawał kondla.  Okazuje się, że szukał swego pana . Stary owczarek niemiecki, z siwą brodą. Nawet jakoś tak pasują do siebie... Nie boję się zwierząt, głaskam, drapię w uchu- też mieliśmy w domu podobną bestię. Postrach sąsiadów normalnie. Mądra suka była. Zabrał nam Ją nowotwór. Dawno temu.
       Ryby coraz bardziej grymaszą. Zaczynam kombinować z kolorami mormyszek, wydaje mi się, że trafiłem na ten właściwy – czerń z fioletem. Spinam ładnego średniaczka, potem seria brań maluchów. Zmieniam dziurę, przesuwam się w głąb jeziora, na spad. Może tam coś ukrywa się przed słońcem? Faktycznie, ruch  pod lodem spory, wyciągam przetwornik, łowię, wypuszczam, słyszę, mruczenie, że tego to mógłbym zabrać na kolację…….Jeszcze jedna seria dziur, słońce wysoko – koło południa. Dzwoni Wioletta z jakąś domową sprawą. Czas się zwijać.  Stary człowiek patrzy na „okuny” i mówi, że na kolację to nie wystarczy, no chyba, że z bochenkiem chleba, odpowiadam, że to właśnie tak wygląda, poza tym nie chce mi się obierać tylu rybek. Na koniec życzę mu zdrowia, dziękuję za opowieści. Widzę, że cieszy się jakoś, to chyba efekt wysłuchania, bo to ponoć jest jedna z naszych potrzeb życiowych….
        Odwiozłem świder Romanowi, zdałem relację z połowu, wstępnie ustalamy termin wspólnego wyjazdu na płotkę, inna woda, ryb są. Trzeba tylko wykombinować świeżą ochotkę i coś do zanęcania. Mam pewien pomysł – kasza jaglana.
     Dzisiejszy wyjazd pokazał, że elektronika jest użyteczna w podlodowym łowieniu,  byłem w stanie dostosować sposób prowadzenia, kolor przynęty tak, by złowić kilkadziesiąt „okunów”. Zabrałem 12 sztuk. Obierając je widzę że to prawie same samce–skakały do agresywnie prowadzonej mormychy.  Sprawdzam pogodę na czwartek. Pochmurno,  odwilż. W sam raz na płotkę.

poniedziałek, 3 lutego 2014

Jak zostałem kłusownikiem - wyjaśnienie.

Oświadczam, że nieświadomie złamałem zasady RAPR w rozdziale IV Zasady wędkowania, który mówi:


d/ przy połowie ryb spod lodu:
- jednym haczykiem z przynętą, przy czym haczyk nie może mieć więcej niż trzy ostrza, rozstawione w taki sposób, aby nie wykraczały one poza obwód koła o średnicy 20 mm, albo
- sztuczną przynętą wyposażoną w nie więcej niż dwa haczyki, przy czym każdy haczyk może mieć nie więcej niż trzy ostrza, rozstawione w taki sposób, aby nie wykraczały one poza obwód koła o średnicy 20 mm

Reasumując: balansówka w uzbrojeniu "sklepowym", tj. dwa haczyki w korpusie i podwieszona kotwiczka wykracza poza ramy RAPR.
Dziękuję doświadczonym kolegom, a w szczególności Zippo i Dociowi za zwrócenie uwagi na obowiązujące prawo, a w zasadzie na jego łamanie.
              Mówiąc krótko - szczypce w garść, odciąć jeden haczyk lub oba i problem z głowy.  Nie będzie straty dla łowności przynęty, pozwoli to na uniknięcie nieprzyjemności nad wodą.



niedziela, 2 lutego 2014

Z podkulonym ogonem

Tu byłem....
Wczoraj byłem tam, gdzie zaczynałem sezon - na płytkiej młynówce. W wielkich bólach przerzuciłem przez ręce ok. 20 "okoni", także nie było o czym pisać. Ot, norma w tej części sezonu. Dzisiejszy dzień spędziłem na "dużej wodzie", łowiłem tam ze dwa razy w życiu, widziałem zdjęcia tamtejszych garbusów złowionych  przez kolegę. Szybka decyzja  i wieczorem zaczynam przygotowania.

Wieczór przesiedziałem nad mapami google maps, posiadanym planem batymerycznym tej wody. Uznałem, że sprawdzę  twardy blat głębokości ok 5m. Po drodze na miejscówkę miałem obławiać okolice trzcinowisk. Taktyka blaszano - mięsna,czyli namierzanie kontaktów blaszką/balansówką i ewentualne odławianie na mormyszkę z ochotką. Wędka do mormyszki z miniaturką shimano, żyłką 0,08. Kiwok ze szlifowanego na płasko włókna szklanego.
Do błystki lżejszy wariant tego co ostatnio - czyli  pełnej węglowej szczytówki dł 60cm osadzonej  w rękojeści - szpulce Marmish. Ukręciłem mini-przelotki z nierdzewnego drutu, dodatkowo zamocowałem omotkami druciane wąsy (ze szprych rowerowych) do szybkiego nawijania żyłki. Pamiętam, że na początku mojej przygody podlodowej używałem tego typu wędki do łowienia na spławik. Zrobiłem ją na podstawie jakiegoś artykułu z prasy wędkarskiej, gdzie nosiła nazwę koza (sic!). Technika holu jest prosta - po zacięciu lub w celu zmiany przynęty, łapiemy żyłkę za przelotką szczytową i zaczynamy nawijać pomiędzy drutami.  Oczywiście pierwsza faza holu będzie opierała się o pracę szczytówki i oddawanie żyłki przez Marmish.  Całość wędeczki uzupełniał "silikatowy" kiwok, który miał mi pomóc odpowiednio postawić na gruncie błystki denne.
Oczywiście nie wyrobiłem się czasowo, chciałem być na lodzie o 7.30, mając w perspektywie ponad kilometrowy spacer na właściwą miejscówkę. Stało się inaczej i dopiero około 8.45 byłem na lodzie. Lekka odwilż wygładziła taflę, było bardzo ślisko. Pomimo kolców w butach droga na miejscówkę stała się męczarnią. Prawie z radością chodziłem na resztkach śniegu,  gdzie nie musiałem balansować, by utrzymać równowagę.
"Koza"

Nigdy dotąd nie złowiłem płotki w ten sposób...
         Pierwszą serię dziur kręciłem od trzcinowiska na skos do środka, nic. Zero. Żadnych puknięć. Nie było sensu wyciągać mormyszki. Wędkujący nieopodal chłopak łowił praktycznie w trzcinach, raz kątem oka zauważyłem  w jego rękach okonia, takiego ponad 25 cm. Zacząłem myśleć, czy nie pójść w jego ślady, ale dałem sobie spokój - chciałem sprawdzić słuszność obranej taktyki. Mijamy się. Standardowe pytanie o brania, narzekam na słońce - bo pod krystalicznym lodem musi być jasno niczym w maju. Mało uprzejma odpowiedź odbiera mi chęć na dalszą konwersację. Tym bardziej, że poczułem znane mi puk-puk na szczęśliwą do tej pory balansówkę - wiecie, tę od szczupaczka. Przegapiam. Kolejne puk-puk. Tym razem siedzi. Tyle, że coś mi tu nie gra. Ryba jest zbyt jasna na okonia. To płotka!. Ależ zapięta. Praktycznie cala kotwiczka w pyszczku. Kurcze, skoro płotki są takie aktywne, to raczej z okoniem będzie ciężko. Karpiowate lubią odwilż, okonie niekoniecznie....
Dwie dziury obok "okoń". Ma tak około wymiaru, blady jest jak d..... w krzakach. Szybko przypominam sobie odbarwione ryby łowione gdzie indziej i wniosek nasuwa się sam - zmiana pogody na horyzoncie. W międzyczasie mija mnie grupka łyżwiarzy. W końcu to niedziela, piękna słoneczna pogoda, lekki plus - nic tylko wypoczywać. W ogóle to na jeziorze duży ruch, samych wędkujących naliczyłem kilkunastu, prócz tego łyżwiarze, spacerowicze, słowem niedzielna atmosfera. Niestety, ryby dostosowały się do rekreacyjnych warunków i zupełnie ignorowały mój błystkowy garnitur.  Zwinąłem "kozę" i wszystkie dziury obrabiałem mormyszką z ochotką. Nawet mięso nie wzbudzało dziś zainteresowania ryb. Stopniowo przesuwałem się do hałaśliwej grupki wędkarzy, którzy co rusz wiercili świeże dziury bardzo blisko siebie. Pewnie coś mieli, póki co byłem za daleko by to ocenić.  W jednej z dziur złowiłem płoteczkę i okonka. Zacząłem przewiązywać mormyszki, szukałem koloru mogącego pobudzić okonie....Jestem zły na siebie, bo nie sprawdziłem kiwoka przed wyjazdem, jest zbyt sztywny do mormyszek, które mam dzisiaj.  Zrobiło się krótko przed południem. Z zasłyszanych rozmów wędkujących dowiedziałem się, że łowię w miejscu starych tarlisk okoniowych, pełnych zatopionych gałęzi. Po chwili łowię okonia, taki sobie, znowu wygląda blado jak jakaś zjawa.... Seria dziur w kształcie krzyża, obławiam je czarną mormyszką  i siedzi! Jest niezły, choć hamulec kołowrotka rozkręcony, to byle bolek nie da rady odjechać. Już go widzę pod lodem, fajna ryba, tak lekko ponad 30 cm. Kolejny pasiasty odjazd i w tym momencie robię klasyczny błąd - przy pompowaniu ryby opuszczam szczytówkę na poluźnionej żyłce - nie zdążyłem skasować luzu.......Klnę pod nosem, byłoby piękne zdjęcie, a tu taka lipa. Zmieniam miejsce, kolejne dziury, kolejny średniak, chcę mu zrobić fotkę, niestety, baterie siadły, zdjęcia nie będzie. Nie było sensu wyciągać telefonu do takiego malca, woduję go i zwijam się. Najgorsze, że czeka mnie znów spacer, zdrowo ponad kilometr, w tej ślizgawicy.... Mijają mnie dwaj rowerzyści, a może tak by wrzucić na pakę rower następnym razem?
        Do domu wróciłem z podkulonym ogonem. W sumie złowiłem chyba 6 okonków, dwie płotki i zaliczyłem spinkę ryby dnia.  Szukając jakichkolwiek pozytywów, to potwierdziła się atrakcyjność miejscówki, którą wytypowałem na mapie. Wrócę tam, ale ze sprawdzonym sprzętem, duuuużo wcześniej i podczas innej pogody.
           Po obiedzie poszliśmy z Wiolettą na łyżwy, po drodze zabraliśmy siostrzeńca. Na stawie u rodziców wcieliłem się w nauczyciela jazdy na łyżwach, było naprawdę wesoło.
 Na następne ryby zabieram... łyżwy! Szybciej, bezpieczniej niż na rowerze. Zabieram plecako-krzesełko - wrzucę tam buty i karimatę pod nogi...
Nu, zajec, pagadij!!!