niedziela, 21 stycznia 2018

Otwarcie sezonu??

Wczoraj byłem rozeznać się co z lodem, jaka grubość no i czy będę mógł wejść na wodę, na której poprzedniej zimy połowiono niezłe ryby. Dzisiaj postawiłem wszystko na jedną kartę i zameldowałem się na niezamarzniętej części jednego z większych jezior u mnie. I trzeba było jechać tam wczoraj. Ale po kolei.
Małe mormyszki na małą wodę....
W piątek wieczorem wyciągnąłem klamoty, przygotowałem trzy wędeczki bezmotylkowe - szpulkę, bałałajkę i moją piankową niebałałajkę, którą zrobiłem zeszłej zimy. Założenie tego sezonu było takie, że minimum grzebania w klamotach, maksimum łowienia. Z lodem może być krucho, więc trzeba wykorzystać każdą możliwość do łowienia.....Przynęty to małe bezmotylki i różne wynalazki, które miały mi dać upragnioną rybę. Mormyszek nalutowałem w piątek. Dekoracje tym razem nietypowe, bo koralik na łańcuszku. Trochę z tym roboty jest, ale tego tamtejsze okonie nie widziały. Poza tym liczę, że wymiana wody na młynówce nagoniła doń świeżych okoni, które nie widziały na swe rybie oczy moich błyskotek.
Wiadomo, że będę na lodzie sam, Marek się połamał, a był to lokals najlepiej obeznany z wodą lodem. Nie boję się, tam zawasze zamarza na początku zimy. Idealne warunki, by sprawdzić sprzęt przed poważniejszymi rybami......
W sobotę wstaję pred 6-tą, muszę jeszcze znaleźć rękawiczki, kolce lodowe, ściągnąć azora ze stryszku.... Nie jest to oczywiste, bo dopiero8 mego stycznia zakończyłem remont powichurowy i sporo klamotów się tłucze w miejscach zazwyczaj moich...
Rano trzeba odśnieżyć samochód, nie chciało mi sie go chować, dodatkowa robota zatem. Gratów minimum - dwie rękawiczki, każda inna - wiadomo po co, sakwa na pasie w niej trzy wędeczki, kolce i pudełko z mormyszkami. startuję o 7.20, nie jest daleko. Nie trzeba wcześnie - znam tę wodę jak własną kieszeń.
Takich widoków jest sporo w okolicy.....
Wichura sierpniowa przeczołgała także tę miejscowość. Drzewa leżą, pałac- lokal socjalny ogrodzony siatką leśną, przeznaczony pewnie do rozbiórki. Nie mam dojścia do wody jak przed laty, trzeba grzać z buta o wiele dalej.  Gramolę się  na lód, coś zatrzeszczało, ale nie ma strachu. Kontrolny odwiert pokazuje 8-10cm lodu pod breją ze stopionego śniegu. 7 obrotów świdra i jestem na drugiej stronie. Pierwsza seria dziur na wyjściu z zatoki( 60 cm lodu przed laty) jadę na trzy wędki, znaczy każdą dziurę obrabiam inną przynętą pod względem koloru, pracy i wielkości. Cisza jest. W sumie zdziwiłbym się, to II połowa stycznia, tutaj "zawsze" o tej porze były problemy z braniami. Pół godziny za mną ,bez brania. Trzeba zacząć kombinować z prowadzeniem wynalazków. W garści żółta szpulka, gram dość szybko gapię się po bokach - nie trzeba patrzeć na kiwok, jakby co, ryba będzie chciała zabrać mi wędkę.Trach! Siedzi! Jest otwarcie sezonu, może małe ale dziarskie i ładnie wybarwione.....
Rozmiar w tym
Szczęśliwa błyskotka.
wypadku nie ma znaczenia ;)  Wietrzę go na śniegu trochę, sprawdzam dziurę kolejnymi przynętami - cisza niestety. Ryba do wody i jadę dalej z grafikiem dziur. Obrabiam kolejne 6, i jeszcze jeden pas- nic. Coś jest nie tak. Zmieniam miejsce, środek akwenu, kiedyś brały tu przedszkolaki, zazwyczaj tłumnie. Tym razem cisza.
Kolejna seria dziur na pusto i moja wiara w tę wodę zaczyna się chwiać. Wysyłam fotkę Gagackowi, ciekawym co on zdziałał u siebie.
Nic, trzeba się zwijać ,ale nie do domu , tylko na zwiady. Muszę sprawdzić dwie wody, jedna jest skłusowana ale celem nr 1 jest szczupak, może jakieś ciekawsze paski będą osiągalne. Woda jest w głębokiej dolinie, bardzo strome brzegi. Od ub. roku jest niedaleko parking leśny, odpada problem logistyczny. Przebieram buty, ładuję graty do samochodu. K....a, znowu coś zgubiłem. Nie świder, ale ulubioną wędeczkę. Do ręki była, nie chce mi się pół km w tym śniegu po nią wracać...
Chwila jazdy i jestem na parkingu. Zaczynam szukać zejścia do wody. Śniegu dużo, brzegi strome. Chwila nieuwagi i jadę na tyłku prosto do jeziora. Z 15m było. Nogi zatrzymały się w wodzie- niestety. Nie da się wejść. Dobrze, że portki wzmocnione na siedzeniu......15minut później jadę na kolejną wodę. Płytka jest, mulista i są tam fajne okonie. Trochę tłuczenia polnymi drogami, na szczęście są odśnieżone. Zaczyna padać. Duże płaty sypią się. Ładne są - sięgam po telefon. Ciekawe, czy będą widoczne na fotce. Dojeżdżam na miejsce, mijam kolejne pomosty - lód dziewiczy. Dobrze to i źle. Ciekawe, czy da się wejść? Objazd jeziorka kończy się, trzeba zawrócić ale nie ma jak! No nic trochę ryzykownie ładuję się w zapchane śniegiem pobocze, załączam drugą oś napędu i zobaczymy co mój sedici jest warty w śniegu. Obyło się bez sensacji, bezproblemowy wyjazd ze śniegu. Test zaliczony. Po nawrocie włażę na pomost
 świder zostawiłem, skręciłem pierzchnię i jedziem z tym koksem. Nie przebijam się pierwszym ciosem, za drugim woda już jest. Czyli się da. Zaczynam złazić z tego pomostu, na szczęście było się czego chwycić. Nie dałem nawet kroka. Przybrzeżne bagno nie daje mocnego lodu, nie powalczę tutaj. No nic, czas do domu. Dzwonię do kolegi, który raczy mnie opowieścią o wtorkowych okoniach przez duże O, wydłubanych z trzciny we wtorek. Wstępnie umawiamy się na jutro. Wiem, gdzie pojadę. Głupie to trochę, bo jezioro nie jest zamknięte lodem, ale jest bezpieczne 8-10cm lodu i są ryby.
W domu szybkie rozpakowanie i wysuszenie klamotów. Założenia sprzętowe na jutro ulegają zmianie: jedna wędka do łowienia na chodzonego+ balansówki i bałdy do opukiwania dna oraz druga z kołowrotkiem do łowienia na wszelkiej maści robactwo. Wiążę czarnego czorta od GaGacka. Pokazał mi jak tym łowić ubiegłej zimy. Brania były, więc technika sprawdzona.
Potrzebne będą sanki- zamierzam zabrać flashera. Na rano zostawiam przewiązanie bałd. Małe korpusy. Mam świeżo nałożone ochotki berkleya na haki. Do tego rapalki sprawdzone przez ostatnie sezony na różnych wodach.
Niedziela
Szybkie śniadanie, znikam w kotłowni, przewiązanie bałd, zrobienie mocowania do kiwoka silikatowego, załadowanie echa i sanek do samochodu. Na miejscu jestem chwila przed 8-mą. Zaparkowane samochody pokazują, że i tak za późno.....Nic to. Na lodzie 6 chłopa, w dwóch grupach. Straszny hałas robią sanki na brei.Zaczynam żałować, że je zabrałem. No nic, jakoś to będzie.
Seria dziur, echo nie daje żadnych odczytów. Szukam dalej. Jedna grupka wędkujących siedzi w powszechnie znanym miejscu na tej wodzie- sprawdzonym, twardym wypłyceniu. Flankuję ich dwiema seriami dziur. Puknięcia w rapalkę - zardzewiałem i nie mogę się wstrzelić z zacięciem. Zamieniam przynętę na małą bałdę. Siada pierwszy wymiarek. Nie przyzeruję dziś...
Powstaje taktyka - robię zamieszanie czymkolwiek, zakładam bałdę, która ma latające haczyki i powinna sprowokować rybę.
Moi towarzysze zmieniają miejsca jak rękawiczki, podchodzę bliżej i rozsiadam się przy dużej pierzchniowej dziurze. Przetwornik do wody, coś widać przy dnie. Nie jest duże. Skoro tak , zapodam czorta GaGacka. Żyłka dość gruba, wolno opada. Kiwok też nie ten co trzeba..... Za to widzę, jak z dna startuje do niego spora ryba. Jedno wyjście, drugie, pół metra nad dnem strzał i siedzi. Jest nieźle- rozkręcony hamulec mruczy piękną muzykę. Dawaj bracie do góry....Co ciekawe echo pokazuje, że ryba ma kumpli i to bardzo ciekawych rozmiarów sądząc po odczytach.....
Jest. Dobre 30cm na lodzie, zapięty za kraj pyska.  Ląduje w kałuży- nie ma mrozu i nie mam żadnych wyrzutów sumienia, że trochę poczeka na powrót do wody....
Stado ryb opada na dno, wrzucam bałdę i zaczyna się magia po kilku podbiciach. "Coś" podbija mi kiwok i zaczyna się jazda na całego. Żyłka gruba, kij trochę sztywny, żebym cię tylko nie stracił.... Jest. Gruby dzikus sporo powyżej 30cm, na mój rozstaw paluchów to 20+15 z tolerancją do 1cm. Czyli magiczna 4 z przodu jeszcze nie tym razem.. Robię im fotkę, fajne są.
Wracam do czorta, od czasu do czasu coś wychodzi do niego, ale nie ten rozmiar co podskakujący w kałuży towarzysze... Chwilę później wracam do bałdy. I znowu siedzi coś pięknego. Kij wygięty, kołowrotek warczy na całego. Ryba odjeżdża daleko na bok. Dobrze, bo nie wypłoszy innych załogantów tej miejscówki. Widzę ją pod lodem. Jakaś dziwna pozycja w wodzie- za kapotę się zapieła, konkretnie za płetwę odbytową. Dla tego miała takiego spida i moc. No nic, nie będę wybrzydzał, jest większy od poprzednika, taki na 37-38cm. . W zasadzie mógłbym już kończyć, te 10minut dało mi więcej niż cała ubiegłoroczna zima. Nie wiem, czy to magia bałdy, czy zwykłe szczęście, ale najważniejsze że są konkretne ryby.
Ostatnia fotka - będzie moją tapetą w telefonie:

Wodowanie bez problemów, wzięły z 3,5metra. Idę na kolejną pożyczoną dziurę. Jak wcześniej sprawdzam ją czortem  - jest wyjście! Siedzi. Ładny, ale bez sensacji. Zdrowy, wybiegany 30tak z małym plusem. I to jest koniec sensownych ryb dzisiaj, przerzucam kilka szt. drobnicy, wyjścia są rzadkie i bardzo szybko te większe opadają na dno. Echo ich nie pokazuje.....Nie pomagają zmiany przynęt. To już koniec na dzisiaj. Mam co chciałem, fotka jest i wspomnienia pozostały. Najważniejsze, zrozumiałem jak łowić bałdą. To temat na kolejny wpis będzie.
Człapiąc w brei  do samochodu zdaję relację GaGackowi. 
         Także sezon otwarty z przytupem, zwłaszcza dzisiaj. Niestety, nie wiem, czy będę mógł jechać we wtorek na II okoniową zmianę tutaj. Niby mają być mrozy, ale jest tyle wody na lodzie, że to i tak nie pomoże. Obawiam się jednego. To może być na tej wodzie moje otwarcie i zamknięcie sezonu.......Nie będę nadstawiał głowy nawet dla tak zacnych ryb. Luty ma być rekordowo ciepły.
 W następnym wpisie o bałdzie będzie i o wrażeniach z tytanowego świdra.



czwartek, 11 stycznia 2018

Meldunki sytuacyjne przyjmuję......

Wbijajcie z danymi z waszych stron - ku pokrzepieniu serc.
Jutro szykowanie klamotów. W niedzielę zwiad.

czwartek, 4 stycznia 2018

Podlodowe opowieści II "Panie, na co pan lowisz??!"

Brały wtedy. Oj brały. Przerwa świąteczno- noworoczna w kalendarzu nauczycielskim ad 2010r.
Miejsce jak ostatnio - Olszewka. 
Byłem już wprawiony w tematy bezmotylkowe, bałałajki naaaajlepsze z najlepszych czyli marmish z Kanady, żyłka 0,10 i własne wypusty wolframek z dekoracją.
Wtedy ta woda była na tyle pewna okoniowo, że nie "czy" tylko "kiedy" znajdzie się stadko gotowych do współpracy pasiaków.  Wyjazd pamiętam dobrze, bo czas zetknął mnie  i sąsiada na lodzie z największym filozofami znawcami, łowcami, sprzedawcami ryb jakich znają moje okolice.  Każdy obładowany wędkami, lodówami turystycznymi jako siedziskami...szpan i szyk.
Chodzą, szukają. Tyle , że coraz bardziej zbliżają się do mnie. To ta sama zatoka od 60cm lodu, ale wtedy było go ok. 30cm.  Okonie były. Nic szczególnego, ot rozmiar konsumpcyjny, czasami jaki większy bonusik.
Panowie podchodzą, pytają podglądają. Standardowa procedura w takim wypadku wygląda tak, że zostawia się przy sobie jakiegoś mini- pasiaka na lodzie, a te  właściwe szybko chowa do torby przy pasie. Nikt nic.....
Pan F. zamiast dzień dobry częstuje mnie wywodami na temat błystek, diabełków i tego jak powinno się nimi posługiwać. Klasyczny przykład "wędkarza teoretycznego". Wredny typ. Kiedyś przegnał mnie z parkingu pod swym blokiem, choć mnóstwo innych miejsc było wolnych. Dla zasady. Spoko, po mieczu mam geny małopolsko-kielecko-zamojskie, więc zapamiętamy.......
Dziury wiercę w szachownicę rozstaw co 3 m, muszę trafić. Dawno stwierdziłem, że na tej wodzie nie opłaca się "szukać" na zasadzie dziura tu, dziura tam, tylko wymyśleć system i trzymać się go ściśle. To już nie jest wędkarstwo a statystyka. W końcu muszę trafić na nie.
Są. Pierwszy, drugi, piąty. Przerzucam do sąsiedniej dziury te 15-18cm. Widzę, że coś już nie tak z mymi "kolegami" Głupie uwagi mimochodem nt  azora, ciekawość. Odwracam się plecami i robię swoje. Kolejna dziura jest lepsza, ryby o kilka roczników większe. Nie da rady na balona rwać ich do góry. Tylko przeciąganie linki.
Moi  "koledzy" już nie dowcipkują. Dwóch z nich po chwili idzie w zupełnie inny rejon zbiornika. Zostaje tylko pan F. Po którymś tam sensownym okoniu staje przy mnie. Nie gada
. Kolejna ryba i gość wymięka. Dopada do mnie, z okrzykiem "Panie, na co pan łowisz???".
Ja nie mówię nic, tylko pokazuję mu zwykłą srebrną mormyszkę. Złapałem ją za haczyk tak, by nie było widać tego co najważniejsze tego dnia na tej wodzie. Żółtej dekoracji wyciętej dziurkaczem z jakiejś butelki po płynie do naczyń.......
F. odchodzi, ryby są już u mnie w worku, działamy dalej. Młody nie ma tyle szczęścia, spina lina, którego nie udało mu się wyjąć przez czyjś otwór wybity pierzchnią.
Na wyjściu z zatoki trafiam rybę dnia. Grube 36 cm pasków. Wybiegane i waleczne. Zdążyłem się tyłkiem odwrócić do innych, kilka chwil zabawy i jest moja. Przynęta to czarna kulka + żółta dekoracja. Obrabiam okolice, nic. To  musiał być samotny wilk, bo jakoś blisko lodu strzelił. Zmiana kolorów nic nie daje, czas się zwijać.
Pakujemy się do golfa, dramat. Nie ma kluczyka. Na lodzie śnieg dość wysoki, nie widać nic. Kolejne kursy golf - lód. Godzina szukania. Jaja na całego. Nie mam zapasówek do niego. Trzeba będzie jakiegoś kumatego wezwać co się włamie i odpali.... Młody do mnie krzyczy z daleka - MAM!!
Były zaraz przy samochodzie, przy wyładunku na parkingu wypadł z kieszeni. Boże, jak ja  się cieszę!!! Już po zmroku  jestem w domu. Młodemu nie poszło dziś, poza  dwoma największymi  daję mu swoje ryby - masz, zarobiłeś- mówię się śmiejąc. Kto wie, co by było, gdyby on ich nie wypatrzył.
Następnego dnia Młody pojechał do lokalnego sklepu, na piwo, miał już lata. Spotkał tam dwóch z trzech naszych towarzyszy. Mówi im, że M...to nałowił wczoraj  taakich okoni. dołożył długości.  Oni rechoczą, nie wierzą,bo żaden nie widział. - Ten to ma tyle sprzętu, że.......  Młody zamyka im gęby krótkim tekstem: Tak, ma. Wędkę za 10zł i te mormyszki co sam robi.....
Wyjazd  nauczył mnie jednej rzeczy. Musi być jedna, nienaruszalna kieszeń, w której będą kluczyki samochodu i nic innego. Zamknięta, bezpieczna. Uwalnia od myślenia, czy będę je miał przy sobie, czy nie........
                                            To te dwa największe......