Jadę na jedno z większych jezior w mojej okolicy, zabieram flasher i 4 uzbrojone wędki. Maximum łowienia, minimum plątania, zmieniania przynęt. Żadnych bałałajek, szpulek, wszystko na kołowrotkach. Słowem szukam ryby i jak znajdę, to daję jej pod nos to, co mam. Oczywiście przy włączonym echu.
Lodu ma być, zwiadowcy byli nań w piątek, do 8cm ponoć się zdarzało na płytszej części.
Poranek wchodzi w grę, bo trzeba gdzieś zaparkować, w końcu to weekend jest.......Ryby ponoć później zaczynają żerować- tak było w piątek.
Pogoda nie jest najlepsza- zaczyna się ostry zjazd ciśnienia, w piątek oksy były na chodzie, w sobotę może być z tym kłopot. GaGacek przysyła na maila zaproszenie do rozmowy telefoniczniej- zgrabny pasiak tegoroczny. Partyzant jeden, nie chwalił się, że jedzie...... Niestety, potwierdza że załamanie pogody zamknęło pyski okoniom,zobaczymy, może u mnie będzie inaczej.
Przygotowania
W piątek ogarnąłem klamoty- zacerowałem kurtkę rozdartą nawet nie wiem kiedy, nalutowałem mormyszek , żuków , pomalowałem czortiki od GaGacka.
Odkurzyłem Rapalki, dodałem kilka Chubby Darterów - bo chciałbym przetestować wędeczkę StCroix Premier ML- co kupił mi ją GaGacek na OLX-e za śmieszne pieniądze.
Odkopałem mały aku do flashera, podładowałem i polutowałem kabelki obłamane wielokrotnym wypinaniem.
Jako odwód ostateczny- ochotka żywa i sztuczna. Będę nią dozbrajał Chubby
Zrobiłem małe usprawnienia na świdrze- rozejrzałem się po kotłowni i pożyczyłem kawałek pianki izolującej- nałożona na newralgiczne odcinki rury ogranicza wychładzanie rąk nawet w rękawiczkach:
Tego krótszego odcinka mogłoby nie być- ale to na lodzie stwierdziłem. Zdjąć- żaden problem. Trzyma się to znakomicie, nie trzeba żadnych owijek taśmą. Może ciut za grube, ale zajęło to 2 minuty a komfort znacząco się zwiększył.
Druga sprawa dotyczyła kolców na buty. Kupiłem już ubiegłej zimy- ale nie mogłem za nic naciągnąć na te kalosze eva od Norfinów...
Olśnienie przyszło około 22giej, pomógł stary patent na zmiękczanie przynęt silikonowych, czyli wrzątek. Dwa czajniki wrzątku, stary garnek, szczypce dla wyciągnięcia obiektu z kąpieli i po chwili okazało się że jest to możliwe. Że też nie wpadłem na to poprzedniej zimy, gdzie zdarzało się kręcić piruety przy świdrze..
Wygląda to tak:
A żeby zobaczyć skalę problemu, zerknijcie na wysokość samego trzewika:
Tyle guma musi się rozwlec, i musi starczyć jej na rozciągniecie po podeszwie w rozmiarze 45+
Zacząłem się zastanawiać jak to wytrzyma po drodze na lód, ale to w sobotę wyjdzie w praniu.
No to jedziemy!
Szybka pobudka, śniadanie, zebranie klamotów do torby, pierzchnia też wrzucona jako opcja. Wizyta na stacji benzynowej i 10 minut później dojeżdżam na metę.Wypisuję papiery, rejestry, informatory....
No i konsternacja- nie ma gdzie zaparkować, tłum samochodów , na lodzie kilkunastu wędkujących...Jak długo tam jeżdżę, tylu nie widziałem. Blachy samochodowe różne, niektóre całkiem z daleka......Zgadniecie, gdzie większość łowiących szukała swego szczęścia? To zerknijcie na mapkę...... No nic.
Wnerwiłem się, bo ochotki zostały w domu, no ale nic to, pagnali!
Kolce robią robotę, super komfort na lodzie, nic z nimi nie stało się na podejściu 200metrowym po brzegu. Jest super. Nawet jak zgubią zęby, to wymyśliłem już na to patent- blachowkręt o szerokim łbie i kawałek blachy....
Podchodzę bliżej, patrzą na mój las wędek na flasherze, świder. Toć lód cienki jest- no może te 8cm ma.
Zrobiłem paradę- wiercę serię 9 dziur w dosłownie chwilę, nie czyszczę ich- i mam nadziej, że przekaz dotarł. Szybciej, ciszej, z mniejszym wysiłkiem.
Ryby...
Nie powiem, były- ale w kategoriach ilościowych.
Scenariusz znany- echo do dziury- ściągniecie ryb czymś większym - rapalka, bałda i potem akcja pt. żuk, czortik.
Pierwszych kilku zbójców w paski pokazało mi jedną rzecz- płaskie brzuchy. Wniosek- ryby nie żerują, a atakują odruchem agresji, którą udaje mi się wywołać większymi przynętami.
Chwalić się nie było czym w kwestii rozmiaru, ale ilościowo było naprawdę dużo. Znacznie więcej niż łącznie u konkurencji na lodzie. Udało się nawet przeskoczyć ochotkowców, a to już coś.
Rybą dnia okazał się wymiarek, niestety. Za to złowiony na własnej roboty żuka. Walnął aż miło i trzeba było chwilę grzebać w paszczy, by dać mu wolne.
Kilka pustych dziur, Wyciągam na balansówkę jakiegoś okołowymiarka, szukam, wiercę, próbuję. Nic ciekawego się nie dzieje.
"Odpalam" bałdę na wędeczce z żółtym kołowrotkiem. Feederowa szczytówka ładnie pokazuje brania, pozwala napinać lejce przynęty i w sposób kontrolowany ożywiać haczyki z sztucznymi robalami. Zacięcia skuteczne, hol klasycznie, czyli z ręki. Naprawdę przyjemnie się łowiło, nawet te przedszkolaki. Miały dziś swoje pięć minut i atakowały wyjątkowo agresywnie.
Tak jak ten mikrus poniżej- oba haki w pysku......
Zdarzyło się kilka podczepień ryb, dałem spokój tej dziurze i szukałem dalej. Obrobiłem spady z wypłycenia, głębszą wodę bliżej środka, cisza ew. jakieś skromne puknięcia w czortika GaGackowego...
Na wyświetlaczu echosondy stada drobnicy wpół wody- to płotki, które sygnalizowały brania, otarcia o żyłkę a nie dawały się zaciąć. Czyli Łukasz miał rację- pogoda płotkowa.
Podwodny cypel pustoszeje, wędkarskie towarzystwo rozproszyło się, obławia strefy przybrzeżne w różnych końcach jeziora. Ryby stanęły.
Nawet na ochotkę nie chcą, ewentualnie płotekczki- jak chmura ich napłynie w strefe oddziaływania przynęty. Przy okazji sąsiad mówi mi , że w lokalnym sklepie wędkarskim były fejsbukowe rezerwacje ochotek. Kolejka, tyle że internetowa ;)
Mam nadzieję, że moje robactwo do piątku wytrzyma- postaram się wybrać, o ile będzie bezpiecznie.
Na obiad bylem w domu. Wyjeżdżając znad jeziora zerknąłem na drogę do lasu ,tam są zamarznięte odnogi tego samego jeziora. To tam trzeba było jechać. Turyści wędkarscy tego nie znają, miejscowym nie chce się tam chodzić, no i drogę trzeba znać.....Niczym nie ryzykowałbym, ryby kijowe, a tam była choć szansa na spokój na lodzie. Tylko nie ten asortyment wędek na pokładzie, więc....
I wiecie co? Dawno nie wróciłem w takim dobrym humorze. Pal licho drobiazg, złą pogodę i tłumy na lodzie.
P.s. Nie zrobiłem testów tego Croixa, będzie czekał na następną szansę.
Najwięcej ryb złowiła dla mnie bałda, największą rybę wyjąłem na swego żuka, a czortiki GaGackowe pozwalaja najłatwiej sprowokować rybę do brania.
I jak nie cieszyć się z takich wniosków?!
A tutaj wędka do bałdy- oczywiście lekko podrasowana przeze mnie: podkładka pod szpulę z PTFE, kropla oliwy maszynowej na ośkę
Szczytówka średniej twardości od feederka do 80g:
Wiadomo, że przelotki małe, ale hol jest i tak z ręki. Mechanizm zwalniania szpuli jest wygodny i pod ciężarem bałdy ładnie się to rozwija.
Oczywiście zrobiłem to tak, by szczytówkę zmienić na inną w razie zmiany koncepcji łowienia.
Moje bałdowe kije ewoluowały: najpierw były sztywne z kiwokiem, potem sztywne bez dodatkowych detektorów, a teraz miękki, który sygnalizuje branie 1/4 swej długości a przy tym pozwala wciąć pasiaka .Tego będę się trzymał. Mam jescze jedną szczytówkę o podobnej twardości, dowiązałem przelotkę spiningową na wejściu i używałem dotąd do łowienia na mormyszkę/żuka. Jak widać , jest ona bardziej uniwersalna.