Byłem pod wieczór na górach, Piotr-kolega od karpi był z rana. Lipa, to tak najkrócej.
W po raz pierwszy nie było czemu zdjęcia zrobić. Bo rapalki nowe, to każdy może sobie zobaczyć w internetach......
Schodziłem z lodu krótko przed 18tą, po raz pierwszy w życiu lodowym tak długo siedziałem. Księżyc odprowadził mnie do samochodu. Dziwne uczucie. Sam pobyt był spoko, ale: jezioro jeszcze nie zamarzło całkowicie, 8-10cm na chwilę obecną jest, idzie wyż i to konkretny- ruch ciśnienia prasował lód, który jęczał niemiłosiernie. Nie dziwię się, że oksy miały zamknięte pyski. Nie pomagało czarowanie kolorami, zmienną pracą. Do bałdy żaden się nie pofatygował....
Skoro nie chcą w mrozy, trzeba czekać odwilży. Ma być kila dni z dwucyfrowymi temperaturami na minusie, lód bezśnieżny więc szybko utyje. By na odwilży powalczyć jak najdłużej.
A, i jeszcze jedno. Czas przestać oglądać ruskie filmy, bo człowiek się tylko kompleksów nabawi. Skoro ja miałem jeden udany wyjazd na kilkanaście, to tam statystyki są pewnie podobne, ale filmy wrzucają dziesiątkami i pojawia się złudzenie, że wszyscy łowią, tylko nie ja.
Nic na siłę, trzeba czekać lepszych warunków. Może jeszcze się coś wydarzy.
piątek, 23 lutego 2018
środa, 21 lutego 2018
Poważna zima- poważne łowienie??
Niby ma przyjść mocne ochłodzenie, coponiektórzy w mediach panikują, że ostra zima......OCB, w lutym ostra zima to norma była.......Nieważne.
Ważne jest to,że będę mógł na góry wejść okoniowe. Nie byłem ani razu, tamtejsze garby kuszą.....Wolę złowić 5 ryb na 30 z duużym plusem, aniżeli 50 dwudziestaków... Uzupełniłem zapasy rapalek, jutro przywiozą fluorocarbon grubszy. Minimum 0,25mm, drugi 0,33. Wtedy to ja mogę zagrać jak chcę, ryby i tak nie dojrzą tej żyłki. Fakt, opad się przedłuża, ale niekiedy o to właśnie chodzi.
Plan na piątek- balansówka i bałda. Ochotka mi się skończyła, w lokalnych sklepach brak. Kichać to. Oczywiście flasher biorę w drogę. Odpuszczam czorty i inne bezmotylki. Tam jest za głęboko. Nie doczekam się.
Odezwę się w piątek.
Powodzenia walczącym, nie ma lekko. Oksy pyski pozamykały, znajomi dłubią "takie pod 20" albo siedzą na płotkach.
Ważne jest to,że będę mógł na góry wejść okoniowe. Nie byłem ani razu, tamtejsze garby kuszą.....Wolę złowić 5 ryb na 30 z duużym plusem, aniżeli 50 dwudziestaków... Uzupełniłem zapasy rapalek, jutro przywiozą fluorocarbon grubszy. Minimum 0,25mm, drugi 0,33. Wtedy to ja mogę zagrać jak chcę, ryby i tak nie dojrzą tej żyłki. Fakt, opad się przedłuża, ale niekiedy o to właśnie chodzi.
Plan na piątek- balansówka i bałda. Ochotka mi się skończyła, w lokalnych sklepach brak. Kichać to. Oczywiście flasher biorę w drogę. Odpuszczam czorty i inne bezmotylki. Tam jest za głęboko. Nie doczekam się.
Odezwę się w piątek.
Powodzenia walczącym, nie ma lekko. Oksy pyski pozamykały, znajomi dłubią "takie pod 20" albo siedzą na płotkach.
piątek, 16 lutego 2018
Panie, tu nima ryb??
Jeżeli twój dzień się zaczyna tak, znaczy nie będzie dobrze:
Wiercę i wiercę, szału nie ma. Trafiam na lepszą dziurę i wyjmuję kilku załogantów na sztuczną ochotkę, bo do żywej tylko taki drobiazg skakał.
Ciekawostką jest dorodny jazgarz. Nie widziałem dotąd takiego egzemplarza. Ładna ta rybka jest. Myślałem, że będzie ich więcej, już planowałem uchę gotować- niestety..
Ten okonek - podstawka miał ok. 22cm, jazgar nie był mały. Nie wiedziałem że ta rybka śmierci tak mocno.
A tu pozostali załoganci tej dziurki.
Wszystkie okonki nie mają brzuszków -wszystkie wzięły na agresywnie prowadzona mormyszkę ze sztuczną ochotką. Po raz kolejny sprawdza się teoria, że okonia można zmusić do brania- cho nie jest on głodny.
Woduję towarzystwo i ruszam dalej. W sumie z 40 dziur dokręciłem, złowiłem kilka palczaków. Wnerwiony poszedłem pogadać do dziadków- płotkarzy. Zadowolenie, obłowieni, jeden miał okonia "pół kilo ma"- "z bratem- bliźniakiem"- dodaję w myślach. Znajomy dziadek też przyszedł popatrzeć na okonia i stwierdził krótko, że prawdziwego okonia to miał ten pan ostatnio....- pokazując na mnie.
Namłócili mnóstwo tych połotek, jeden miał 5kg i już się zwijał, bo trzeba je obrobić, drugi siedział dalej, bo mu jeszcze mało.
Chyba na płotki ruszę.....nie, jednak nie. Rafała na mieście spotkałem, jutro jedziemy zrobić najgłupszą rzecz tej zimy.....Góry. Okonie. Przez duże O.
Mam nadzieję się odezwać jutro wieczorem ;)
poniedziałek, 12 lutego 2018
Sobota i poniedziałek.
Miało być super, wyszło tak sobie. Rybki były, ryba też.
W piątek dzwonię do Bartka, połowił : https://okoniowybartus.blogspot.com/2018/02/lutowa-dogrywka-na-lodzie.html#links
Dopytuję, czy mormychy wytrzymały, itp. Ciężko się nagadać, tyle rzeczy jest, którymi można się wymienić w wiedzy......
W sobotę mieliśmy z Rafałem sprawdzić dwie miejscówki, które wcześniej darzyły rybą - niestety, nie nas.
7.20 na lodzie, szału z grubością nie ma - może 8cm, może 7. Dodatkowo przez środek tafli ciemna wstęga- tam puściło do zera i znowu jest pierwszy lód....Cienki, niebezpieczny dość. Trzeba było się trzymać szarego lodu, tam nie puściło do końca i jest grubszy, choć i tak niezbyt.Sanek nie zabieram, nie chcę hałasować i płoszyć ryb. Mały plecak, sakwa przy pasie, azor jak zawsze wiernie idzie za nogą.....
Miejscówki okazały się puste. Rafał wydziergał na błystkę kilka maluchów, ja na rapalkę zaledwie jednego i kilka puknięć. Spadamy stamtąd.....Na lodzie wręcz tłoczno- jak na moje warunki. 11 chłopa biegających, tłukących lód i szukających swego szczęścia....Obrabiam miejscówkę, która podarowała mi największe okonie tej zimy, a tu lipton- same maluchy i do tego jeszcze często biorą płotki. No tak, szału nie będzie. Na nic zmiany biżuterii:rapalka, bałda, czort....Nawet zwykła mormycha z ochotką jest dziś cicha. Widzę wyjścia, pasy na echu szerokie - cóż z tego. Nie chcą i tyle.
Bokiem mija nas rowerzysta - bałbym się po takim śliskim lodzie....zęby można stracić. Rozkłada się dalej przy trzcinie. Dwie dziury, krzesełko- płotkarz.
Rafał się zwinął na inną część jeziora, mi nie chce się szukać już i wiercić- obrabiam dokładnie serię dziur równolegle do spadu na 4m. Usiłuję gonić ryby, znaczy jak coś się podniesie do balansówki a nie chce puknąć, zmieniam repertuar przynęt. Jestem za wolny! muszę mieć kolejna wędkę tak, by każda miała własną przynętę, szybkie zwinięcie i obrobienie dziury zanim odczyty się schowają poza wiązkę przetwornika.
Nie wiem, ale ta ochotka chyba jest nieteges, nie wiem czy to zemsta Rosjan, bo ona zza Uralu do Terespola ponoć trafiła, czy też po prostu ryba dziś jest tak wybredna, że na mięso też nie chce. Z drugiej strony mam spokój z drobnicą, zimno jest - kilka stopni mrozu. Zaczynam powrót do samochodu, to prawie kilometr, co jakiś czas wiercę i sprawdzam etiudą na trzy wędki, zaglądam przetwornikiem. Za dużo gratów, gubię gdzieś na lodzie moje chirurgiczne szczypce, może komuś posłużą.
Na samej plaży przed samochodem widzę sporą dziurę -zapuszczam pływak i robię zwiad rapalką. Są. Podnoszą się - te większe też. Czerwone pasy szerokości 1cm na wyświetlaczu to ryby, z którymi chętnie bym poprzeciągał żyłkę.Tylo że nie chcą brać. W końcu coś siedzi, mały. Zostawiam na lodzie, by nie przeszkadzał tam na dole. Kolejne branie- wreszcie jakaś sensowna ryba. chwila szamotania z pływakiem przetwornika, kij wysoko w górę, by nie dać jej luzu- wyjeżdża na lód solidne 30cm+Wypasione i waleczne. Dawaj kumpli!Są, ale czujni i nie chcą się przewietrzyć...No dobra, mięso. Łapię pierwszą lepszą mormychę, hak wydaje mi sie trochę krótki i grot nie jest otwarty - znaczy rozgięty minimalnie. I pewnie ten niuans kosztował mnie spinkę konkretnej ryby na bałałajce z mięsem. K...a, za szybko chciałem go mieć na górze, odwykłem od łowienia z ręki. No nic, trzeba dać odpocząć dziurze, przechodzę na sąsiednią. Ekran echa zasłonięty drobnicą, za chwile znika i wtedy zaczynam obrabiać dziurę mormyszka. Chwila obwąchiwania mięcha i kiwok gnie się, ten jest mniejszy, ale nie przedszkolak. Za chwile kolejna spinka. Zmieniam tę felerną mormyszkę na zieleń fluo. Wysyłam fotkę Rafałowi - zaraz dzwoni, bo sam cienko piszczy- drobiazg aż strach w ilościach hurtowych. W międzyczasie podchodzi do mnie starszy wędkarz, na oko sporo powyżej 70tki. Dziarsko maszeruje spory kawałek - też płotki łowił. Zobaczył okonia, chwile pogadaliśmy....
W głowie układam taktykę na następny raz- w poniedziałek będę. Czyli na początku wiercę dziury, idę w zupełnie inne miejsce i wracam tam jak się uspokoi i ryba znowu podejdzie po hałasowaniu. 3 wędki z kołowrotkami- bałda otrzymała własny kij, dropshota obrobi też
Poniedziałek
Ruszam jeszcze wcześniej, taktyka gotowa, zabieram reklamówkę - bo chciałbym, by jakiś okoń wpadł do mnie na kolację.....
Zgodnie z założeniami 12 dziur na plaży, nawet ich nie sprawdzam echem i wędruję na szczęśliwą miejscówkę. Tam zastaję rowerzystę, któremu podarowuję szczyptę ochotki.Ładne płotki ma. Klasyka czyli płatki owsiane w przeręblu i pinka na haku. Znowu zaczynam szukać - ryby sie wyniosły kompletnie. Znaczy może są, ale nie widać ich na ekranie. Nawierciłem się jak głupi dziś. Dobrze że lód cienki(no może nie do końca dobrze) Przez godzinę nie moglem nic złowić! Nawet dobrego brania nie było. Ale jaja! Znowu zaczynam powórt do samochodu i znowu obławiam co jakiś czas po drodzę dziury. Na ochotkę wydłubuje coś sensowniejszego, taki 20+ No ale tylko jeden...Do wody. Pół godziny później mam kolejnego, podobnego- zaczynam być zły że zwodowałem pierwszego, bo już były by dwa......Do wody.
Znowu nawiedził mnie starszy wędkarz -ten sam co w sobotę, popatrzył, pokiwał głową na echo i zaczął mnie przepytywać ile lat tu łowię, bo on od 50ciu. "No, złów pan jakiegoś konia- nawet takiego jak w sobotę "......:) Zaprasza jesienią- pokazuje miejsce na spore płocie. I tam właśnie te konie to ganiają wierzchem, aż pryska.
Kto wie? Może kiedyś?
Po drodze odmeldowuje się Rafałowi, poszedł sam na bagna, chwycił takiego paska na pół kilo, ze dwa mu uciekły(znaczy nie przeszły przez dziurkę od pierzchni) i do tego szczupaczek odciął mu błystkę.
Mam zamiar dzisiaj jeszcze pojechać na zwiady, bo jest fajne duże jezioro, płytkie - czyli lód grubszy będzie, ale za bardzo nie znam dojazdu przez las. Z opresji ratuje mnie Wioletta, która zna okolice, okazuje się że nie da się wejść-puszczone od brzegów- w zasadzie nie zamarzło porządnie. Jutro z rańca atakuje znowu to samo co dziś rano, pogoda ma się zmienić, był skok ciśnienia i może dlatego okonie nie współpracowały.
Żadnych taktyk, oczekiwań, co będzie, to bedzie. Jeżeli pogoda się nie zmieni zostały trzy dni lowienia na tej wodzie, później to już małe grajdołki będą osiągalne. Nic więcej. Także trzeba się spiąć.
Do usłyszenia.
W piątek dzwonię do Bartka, połowił : https://okoniowybartus.blogspot.com/2018/02/lutowa-dogrywka-na-lodzie.html#links
Dopytuję, czy mormychy wytrzymały, itp. Ciężko się nagadać, tyle rzeczy jest, którymi można się wymienić w wiedzy......
W sobotę mieliśmy z Rafałem sprawdzić dwie miejscówki, które wcześniej darzyły rybą - niestety, nie nas.
7.20 na lodzie, szału z grubością nie ma - może 8cm, może 7. Dodatkowo przez środek tafli ciemna wstęga- tam puściło do zera i znowu jest pierwszy lód....Cienki, niebezpieczny dość. Trzeba było się trzymać szarego lodu, tam nie puściło do końca i jest grubszy, choć i tak niezbyt.Sanek nie zabieram, nie chcę hałasować i płoszyć ryb. Mały plecak, sakwa przy pasie, azor jak zawsze wiernie idzie za nogą.....
Miejscówki okazały się puste. Rafał wydziergał na błystkę kilka maluchów, ja na rapalkę zaledwie jednego i kilka puknięć. Spadamy stamtąd.....Na lodzie wręcz tłoczno- jak na moje warunki. 11 chłopa biegających, tłukących lód i szukających swego szczęścia....Obrabiam miejscówkę, która podarowała mi największe okonie tej zimy, a tu lipton- same maluchy i do tego jeszcze często biorą płotki. No tak, szału nie będzie. Na nic zmiany biżuterii:rapalka, bałda, czort....Nawet zwykła mormycha z ochotką jest dziś cicha. Widzę wyjścia, pasy na echu szerokie - cóż z tego. Nie chcą i tyle.
Bokiem mija nas rowerzysta - bałbym się po takim śliskim lodzie....zęby można stracić. Rozkłada się dalej przy trzcinie. Dwie dziury, krzesełko- płotkarz.
Rafał się zwinął na inną część jeziora, mi nie chce się szukać już i wiercić- obrabiam dokładnie serię dziur równolegle do spadu na 4m. Usiłuję gonić ryby, znaczy jak coś się podniesie do balansówki a nie chce puknąć, zmieniam repertuar przynęt. Jestem za wolny! muszę mieć kolejna wędkę tak, by każda miała własną przynętę, szybkie zwinięcie i obrobienie dziury zanim odczyty się schowają poza wiązkę przetwornika.
Nie wiem, ale ta ochotka chyba jest nieteges, nie wiem czy to zemsta Rosjan, bo ona zza Uralu do Terespola ponoć trafiła, czy też po prostu ryba dziś jest tak wybredna, że na mięso też nie chce. Z drugiej strony mam spokój z drobnicą, zimno jest - kilka stopni mrozu. Zaczynam powrót do samochodu, to prawie kilometr, co jakiś czas wiercę i sprawdzam etiudą na trzy wędki, zaglądam przetwornikiem. Za dużo gratów, gubię gdzieś na lodzie moje chirurgiczne szczypce, może komuś posłużą.
Na samej plaży przed samochodem widzę sporą dziurę -zapuszczam pływak i robię zwiad rapalką. Są. Podnoszą się - te większe też. Czerwone pasy szerokości 1cm na wyświetlaczu to ryby, z którymi chętnie bym poprzeciągał żyłkę.Tylo że nie chcą brać. W końcu coś siedzi, mały. Zostawiam na lodzie, by nie przeszkadzał tam na dole. Kolejne branie- wreszcie jakaś sensowna ryba. chwila szamotania z pływakiem przetwornika, kij wysoko w górę, by nie dać jej luzu- wyjeżdża na lód solidne 30cm+Wypasione i waleczne. Dawaj kumpli!Są, ale czujni i nie chcą się przewietrzyć...No dobra, mięso. Łapię pierwszą lepszą mormychę, hak wydaje mi sie trochę krótki i grot nie jest otwarty - znaczy rozgięty minimalnie. I pewnie ten niuans kosztował mnie spinkę konkretnej ryby na bałałajce z mięsem. K...a, za szybko chciałem go mieć na górze, odwykłem od łowienia z ręki. No nic, trzeba dać odpocząć dziurze, przechodzę na sąsiednią. Ekran echa zasłonięty drobnicą, za chwile znika i wtedy zaczynam obrabiać dziurę mormyszka. Chwila obwąchiwania mięcha i kiwok gnie się, ten jest mniejszy, ale nie przedszkolak. Za chwile kolejna spinka. Zmieniam tę felerną mormyszkę na zieleń fluo. Wysyłam fotkę Rafałowi - zaraz dzwoni, bo sam cienko piszczy- drobiazg aż strach w ilościach hurtowych. W międzyczasie podchodzi do mnie starszy wędkarz, na oko sporo powyżej 70tki. Dziarsko maszeruje spory kawałek - też płotki łowił. Zobaczył okonia, chwile pogadaliśmy....
W głowie układam taktykę na następny raz- w poniedziałek będę. Czyli na początku wiercę dziury, idę w zupełnie inne miejsce i wracam tam jak się uspokoi i ryba znowu podejdzie po hałasowaniu. 3 wędki z kołowrotkami- bałda otrzymała własny kij, dropshota obrobi też
Maluch ma płaski brzuch -więc samczyk. |
Poniedziałek
Ruszam jeszcze wcześniej, taktyka gotowa, zabieram reklamówkę - bo chciałbym, by jakiś okoń wpadł do mnie na kolację.....
Zgodnie z założeniami 12 dziur na plaży, nawet ich nie sprawdzam echem i wędruję na szczęśliwą miejscówkę. Tam zastaję rowerzystę, któremu podarowuję szczyptę ochotki.Ładne płotki ma. Klasyka czyli płatki owsiane w przeręblu i pinka na haku. Znowu zaczynam szukać - ryby sie wyniosły kompletnie. Znaczy może są, ale nie widać ich na ekranie. Nawierciłem się jak głupi dziś. Dobrze że lód cienki(no może nie do końca dobrze) Przez godzinę nie moglem nic złowić! Nawet dobrego brania nie było. Ale jaja! Znowu zaczynam powórt do samochodu i znowu obławiam co jakiś czas po drodzę dziury. Na ochotkę wydłubuje coś sensowniejszego, taki 20+ No ale tylko jeden...Do wody. Pół godziny później mam kolejnego, podobnego- zaczynam być zły że zwodowałem pierwszego, bo już były by dwa......Do wody.
Znowu nawiedził mnie starszy wędkarz -ten sam co w sobotę, popatrzył, pokiwał głową na echo i zaczął mnie przepytywać ile lat tu łowię, bo on od 50ciu. "No, złów pan jakiegoś konia- nawet takiego jak w sobotę "......:) Zaprasza jesienią- pokazuje miejsce na spore płocie. I tam właśnie te konie to ganiają wierzchem, aż pryska.
Kto wie? Może kiedyś?
Po drodze odmeldowuje się Rafałowi, poszedł sam na bagna, chwycił takiego paska na pół kilo, ze dwa mu uciekły(znaczy nie przeszły przez dziurkę od pierzchni) i do tego szczupaczek odciął mu błystkę.
Mam zamiar dzisiaj jeszcze pojechać na zwiady, bo jest fajne duże jezioro, płytkie - czyli lód grubszy będzie, ale za bardzo nie znam dojazdu przez las. Z opresji ratuje mnie Wioletta, która zna okolice, okazuje się że nie da się wejść-puszczone od brzegów- w zasadzie nie zamarzło porządnie. Jutro z rańca atakuje znowu to samo co dziś rano, pogoda ma się zmienić, był skok ciśnienia i może dlatego okonie nie współpracowały.
Żadnych taktyk, oczekiwań, co będzie, to bedzie. Jeżeli pogoda się nie zmieni zostały trzy dni lowienia na tej wodzie, później to już małe grajdołki będą osiągalne. Nic więcej. Także trzeba się spiąć.
Do usłyszenia.
Ferie czas zacząć......
Byłem w sobotę, okoni brakowało w typowej miejscówce, znalazłem je drodze powrotnej do domu. Znaczy jednego 30+ i kilka mniejszych. Wieczorem zdam szczegółową relacje.
Flasher bardzo pomaga, można planować taktykę konkretną. Za chwilę startuje - plan jest taki, by nawiercić dziur jeszcze za ciemnego i potem ich pilnować. Ryby są bardzo mobilne, grasują wielkie stada drobnicy, ale jak ekran echa oczyści się z tergo syfu, to pojawiają się "pasterze" i jest szansa coś wyholować. Kluczem do sukcesu jest szybkość działania -widzę odczyt, zapuszczam przynętę i zaczyna się wojna nerwów- na ogół przegrywana.......ciężko jest skusić te sensownej wielkości ryby.
Poza tym chcę objechać okoliczne wody różnego rodzaju, sprawdzić grubość lodu i jeździć jak najczęściej będzie to możliwe. Także plany są. Zobaczymy co z nich wyjdzie....
Stay toon...
Flasher bardzo pomaga, można planować taktykę konkretną. Za chwilę startuje - plan jest taki, by nawiercić dziur jeszcze za ciemnego i potem ich pilnować. Ryby są bardzo mobilne, grasują wielkie stada drobnicy, ale jak ekran echa oczyści się z tergo syfu, to pojawiają się "pasterze" i jest szansa coś wyholować. Kluczem do sukcesu jest szybkość działania -widzę odczyt, zapuszczam przynętę i zaczyna się wojna nerwów- na ogół przegrywana.......ciężko jest skusić te sensownej wielkości ryby.
Poza tym chcę objechać okoliczne wody różnego rodzaju, sprawdzić grubość lodu i jeździć jak najczęściej będzie to możliwe. Także plany są. Zobaczymy co z nich wyjdzie....
Stay toon...
niedziela, 4 lutego 2018
Koledzy, uważajcie na siebie.
Dawno nie zaglądałem, życie się ostatnio trochę skomplikowało.....idzie ku lepszemu i to jest najważniejsze.
Ponoć ma być zimowa dogrywka, o czym pisałem że będzie w lutym. U mnie jest lód-nie lód - czyli widzisz go, nie wejdziesz....W zasadzie to zacząłem spina szykować z paprochami, trokami etc, ale fala mrozików pokrzyżuje mi plany pewnie, na lód też nie da się wejść.
Zazdroszczę trochę Mazurom, Suwałkom- zimniej tam będzie. Czy jednak warto narażać się? Każdy niech odpowie sobie sam.
Pilnujcie się, jeżeli na lodzie, to w kombinezonie pływającym, kolcami, etc. Za tydzień będę miał ferie. Sam jestem ciekaw, czy da się gdzieś wejść.
Do usłyszenia, nie wiem kiedy.
A tutaj materiał od Białorusinów, pokazujący ja zachowują się okonie, gdy sanki szurają nad głową.
Zastanawiam się tylko jak to jest na większej głębinie. W każdym razie tej zimy starałem się zostawiać sanki z dala od okoniowych dziur. Jak widać słuszniej.
Poza tym, aby wysnuć wnioski natury generalnej, wolałbym sprawdzić różne wody, głębokości i różny lód( w sensie powłoki na nim)
Ponoć ma być zimowa dogrywka, o czym pisałem że będzie w lutym. U mnie jest lód-nie lód - czyli widzisz go, nie wejdziesz....W zasadzie to zacząłem spina szykować z paprochami, trokami etc, ale fala mrozików pokrzyżuje mi plany pewnie, na lód też nie da się wejść.
Zazdroszczę trochę Mazurom, Suwałkom- zimniej tam będzie. Czy jednak warto narażać się? Każdy niech odpowie sobie sam.
Pilnujcie się, jeżeli na lodzie, to w kombinezonie pływającym, kolcami, etc. Za tydzień będę miał ferie. Sam jestem ciekaw, czy da się gdzieś wejść.
Do usłyszenia, nie wiem kiedy.
A tutaj materiał od Białorusinów, pokazujący ja zachowują się okonie, gdy sanki szurają nad głową.
Poza tym, aby wysnuć wnioski natury generalnej, wolałbym sprawdzić różne wody, głębokości i różny lód( w sensie powłoki na nim)
Subskrybuj:
Posty (Atom)