poniedziałek, 12 lutego 2018

Sobota i poniedziałek.

Miało być super, wyszło tak sobie. Rybki były, ryba też.
W piątek dzwonię do Bartka, połowił : https://okoniowybartus.blogspot.com/2018/02/lutowa-dogrywka-na-lodzie.html#links
Dopytuję, czy mormychy wytrzymały, itp.  Ciężko się nagadać, tyle rzeczy jest, którymi można się wymienić w wiedzy......
W sobotę mieliśmy z Rafałem sprawdzić dwie miejscówki, które wcześniej darzyły rybą - niestety, nie nas.
7.20 na lodzie, szału z grubością nie ma - może 8cm, może 7. Dodatkowo przez środek tafli ciemna wstęga- tam puściło do zera i znowu jest pierwszy lód....Cienki, niebezpieczny dość. Trzeba było się trzymać szarego lodu, tam nie puściło do końca i jest grubszy, choć i tak niezbyt.Sanek nie zabieram, nie chcę hałasować i płoszyć ryb. Mały plecak, sakwa przy pasie, azor jak zawsze wiernie idzie za nogą.....
Miejscówki okazały się puste. Rafał wydziergał na błystkę kilka maluchów, ja na rapalkę zaledwie jednego i kilka puknięć. Spadamy stamtąd.....Na lodzie wręcz tłoczno- jak na moje warunki. 11 chłopa biegających, tłukących lód i szukających swego szczęścia....Obrabiam miejscówkę, która podarowała mi  największe okonie tej zimy, a tu lipton- same maluchy i do tego jeszcze często biorą  płotki. No tak, szału nie będzie. Na nic zmiany biżuterii:rapalka, bałda, czort....Nawet zwykła mormycha  z ochotką jest dziś cicha. Widzę wyjścia, pasy na echu szerokie - cóż z tego. Nie chcą i tyle.
     Bokiem mija nas rowerzysta - bałbym się po takim śliskim lodzie....zęby można stracić. Rozkłada się dalej przy trzcinie. Dwie dziury, krzesełko- płotkarz.
Rafał się zwinął na inną część jeziora, mi nie chce się szukać już i wiercić- obrabiam dokładnie serię dziur równolegle do spadu na 4m. Usiłuję gonić ryby, znaczy jak coś się podniesie do balansówki a nie chce puknąć, zmieniam repertuar przynęt. Jestem za wolny! muszę mieć kolejna wędkę tak, by każda miała własną przynętę, szybkie zwinięcie i obrobienie dziury zanim odczyty się schowają poza wiązkę przetwornika.
Nie wiem, ale ta ochotka chyba jest nieteges, nie wiem czy to zemsta Rosjan, bo ona zza Uralu do Terespola ponoć trafiła, czy też po prostu ryba dziś jest tak wybredna, że na mięso też nie chce. Z drugiej strony mam spokój z drobnicą, zimno jest - kilka stopni mrozu. Zaczynam powrót do samochodu, to prawie kilometr, co jakiś czas wiercę i sprawdzam etiudą na trzy wędki, zaglądam przetwornikiem. Za dużo gratów, gubię gdzieś na lodzie moje chirurgiczne szczypce, może komuś posłużą.
      Na samej plaży przed samochodem widzę sporą dziurę -zapuszczam pływak i robię zwiad rapalką. Są. Podnoszą się - te większe też. Czerwone pasy szerokości 1cm na wyświetlaczu to ryby, z którymi chętnie bym poprzeciągał żyłkę.Tylo że nie chcą brać. W końcu coś siedzi, mały. Zostawiam na lodzie, by nie przeszkadzał tam na dole. Kolejne branie- wreszcie jakaś sensowna ryba. chwila szamotania z pływakiem przetwornika, kij wysoko w górę, by nie dać jej luzu- wyjeżdża na lód solidne 30cm+Wypasione i waleczne. Dawaj kumpli!Są, ale czujni i nie chcą się przewietrzyć...No dobra, mięso. Łapię pierwszą lepszą mormychę, hak wydaje mi sie trochę krótki i grot nie jest otwarty - znaczy rozgięty minimalnie. I pewnie ten niuans kosztował mnie spinkę konkretnej ryby na bałałajce z mięsem. K...a, za szybko chciałem go mieć na górze, odwykłem od łowienia z ręki. No nic, trzeba dać odpocząć dziurze, przechodzę na sąsiednią. Ekran echa zasłonięty drobnicą, za chwile znika i wtedy zaczynam obrabiać dziurę mormyszka. Chwila obwąchiwania mięcha i kiwok gnie się, ten jest mniejszy, ale nie przedszkolak.  Za chwile kolejna spinka. Zmieniam tę felerną mormyszkę na zieleń fluo. Wysyłam fotkę Rafałowi - zaraz dzwoni, bo sam cienko piszczy- drobiazg aż strach w ilościach hurtowych. W międzyczasie podchodzi do mnie starszy wędkarz, na oko sporo powyżej 70tki. Dziarsko maszeruje spory kawałek - też płotki łowił. Zobaczył okonia, chwile pogadaliśmy....
 W głowie układam taktykę na następny raz- w poniedziałek będę. Czyli na początku wiercę dziury, idę w zupełnie inne miejsce i wracam tam jak się uspokoi i ryba znowu podejdzie po hałasowaniu. 3 wędki z kołowrotkami- bałda otrzymała własny kij, dropshota obrobi też
Maluch ma płaski brzuch  -więc samczyk.

 Poniedziałek
Ruszam jeszcze wcześniej, taktyka gotowa, zabieram reklamówkę - bo chciałbym, by jakiś okoń wpadł  do mnie na kolację.....
Zgodnie z założeniami 12 dziur na plaży, nawet ich nie sprawdzam echem i wędruję na szczęśliwą miejscówkę. Tam zastaję rowerzystę, któremu podarowuję szczyptę ochotki.Ładne płotki ma. Klasyka czyli płatki owsiane w przeręblu i pinka na haku. Znowu zaczynam szukać - ryby sie wyniosły kompletnie. Znaczy może są, ale nie widać ich na ekranie. Nawierciłem się jak głupi dziś. Dobrze że lód cienki(no może nie do końca dobrze) Przez godzinę nie moglem nic złowić! Nawet dobrego brania nie było. Ale jaja! Znowu zaczynam powórt do samochodu i znowu obławiam co jakiś czas po drodzę dziury. Na ochotkę wydłubuje coś sensowniejszego, taki 20+ No ale tylko jeden...Do wody. Pół godziny później mam kolejnego, podobnego- zaczynam być zły że zwodowałem pierwszego, bo już były by dwa......Do wody.
Znowu nawiedził mnie starszy wędkarz -ten sam co w sobotę, popatrzył, pokiwał głową na echo i zaczął mnie przepytywać ile lat tu łowię, bo on od 50ciu. "No, złów pan jakiegoś konia- nawet takiego jak w sobotę "......:)  Zaprasza jesienią- pokazuje miejsce na spore płocie. I tam właśnie te konie to ganiają wierzchem, aż pryska.
Kto wie? Może kiedyś?
Po drodze odmeldowuje się Rafałowi, poszedł sam na bagna, chwycił takiego paska na pół kilo, ze dwa mu uciekły(znaczy nie przeszły przez dziurkę od pierzchni) i do tego szczupaczek odciął mu błystkę.
Mam zamiar dzisiaj jeszcze pojechać na zwiady, bo jest fajne duże jezioro, płytkie - czyli lód grubszy będzie, ale za bardzo nie znam dojazdu przez las. Z opresji ratuje mnie Wioletta, która zna okolice, okazuje się że nie da się wejść-puszczone od brzegów- w zasadzie nie zamarzło porządnie. Jutro z rańca atakuje znowu to samo co dziś rano, pogoda ma się zmienić, był skok ciśnienia i może dlatego okonie nie współpracowały.
Żadnych taktyk, oczekiwań, co będzie, to bedzie. Jeżeli pogoda się nie zmieni zostały trzy dni lowienia na tej wodzie, później to już małe grajdołki będą osiągalne. Nic więcej. Także trzeba się spiąć.
Do usłyszenia.

1 komentarz:

  1. Gratulację, ja jeszcze może pojadę na dniach ; ) nie wiem jak z tym lodem u mnie jeszcze będzie, ostatnio był cienki, nie wiem ile urosło i czy wgl. A pogoda taka na dwoje babka wróżyła, w dzień lekki plus, w nocy minus. Najbardziej martwi mnie brak mormyszki złotej heh ; ) Ciekawostka, że na srebro bez brania..

    OdpowiedzUsuń