niedziela, 26 stycznia 2014

Senne "okonie".




         Nie dałem rady przygotować się wczoraj do dzisiejszego wyjazdu, wstawałem o 6-tej, by ogarnąć bałałajki, popęczkować ochotki i przygotować wędkę do błystek/balansówek.
 Słów kilka o kijku do łowienia – to minimalizm w formie i treści, szczytówka z pełnego węgla dł 40cm, osadzona w gnieździe szczytówki bałałajek  a’la Marmish pochodzenia dalekowschodniego. Przelotki z tego samego materiału co kiwok- spiralnie skręcona gruba żyłka, przymocowane do szczytówki rurkami termokurczliwymi. Całość uzbrojona w  żyłkę 0,22 ale  czysty fluorocarbon. Dlaczego tak grubo? Chciałem sprawdzić doświadczenia rosyjskie na temat wpływu grubości żyłki na ilość brań.
Decyzja podjęta wczoraj, jadę na małe, dość płytkie jeziorko ok. 25 km ode mnie. Nigdy tam nie łowiłem, chciałem sprawdzić legendy o lokalnych sporych okoniach. Przybliżone namiary na stanowiska otrzymałem jakiś czas temu od znajomego.  Woda nieznana, grubość lodu też, wariant odzieży „zwiadowczy” – kombinezon wypornościowy i kolce.  Przyjąłem taktykę rozpoznawczą – żadnego obławiania „w szachownicę”, „zygzaki”, itp. Chcąc spenetrować jak największy obszar będę wiercił otwory prostopadle do brzegu, zaczynam  2m. od trzcin, w kierunku środka akwenu. Na pierwszy ogień idzie balansówka Rapali, jeżeli „coś” zapuka w kiwok próbuję łowić i wyciągam bałałajki do łowienia na mięso. Nie zabrałem żadnej bezmotylki,  po prostu chciałem coś złowić, a ochotka praktycznie wszędzie daje możliwość złowienia ryby.
        Zadupie straszne, polne drogi nieco zawiane śniegiem po nocy, jakoś dojechałem. Grata stawiam pod lasem, nosem w kierunku domu, biorę klamoty i włażę na pomost. Pierwszy odwiert jeszcze z kładki – jest dobrze, na 12 obrotów korbą. Lód ciemny, twardy, śliski jak cholera- dobrze , że mam kolce w butach. Wierci się łatwiej. Rzut oka na lód, gdzieniegdzie bryłki lodu po pierzchni, ktoś był tu pewnie wczoraj.  Rozglądam się po brzegach, namierzam zalesione góry schodzące do samej wody – tam pewnie będzie niezły spad dna – bo zbiornik jako całość to nic specjalnego, ot zamulona patelnia z niezłymi ponoć karpiami….
Mało brakowało, a zabrałby mi Rapalkę.
Pogoda niespecjalna, dość silny wiatr zwiastuje zmianę pogody, sypie drobny śnieg.
    Wiercę serię dziur, obrabiam pierwszą. Jako, że śnieg nieco przysypał lód, zakładam Rapalkę z fluo brzuszkiem. Po dwóch ,trzech poderwaniach czuję w kijku puk-puk. Zardzewiałem od ub. sezonu, przegapiam pierwsze brania. To nie bezmotylka.  Przysiadam, i spokojnie obławiam dziurę. Trach! Siedzi. No, będzie coś sensownego. To, co miało być sensownym pasiakiem, okazuje się 30cm szczupaczym podlotkiem, który na szczęście nie odciął mi balansówki. Chwila zamieszania, w końcu chcę mieć zdjęcie pierwszej ryby z tej wody, nie bez problemów odpinam zębolka, woduję go i idę dalej – po tym zamieszaniu raczej okonia tu nie ma. Odsuwam się  też z dziurami od trzcin, nie chcę ryzykować odcinki przynęty przez szczupaczki. Niedaleko ode mnie idzie dwóch wędkarzy, znają się na robocie. Klasyczne łowienie grupowe. Jeden ma pobicie, szybka wymiana informacji, kolega dziurawi  lód tuż obok, szuka swego szczęścia. Bardzo skuteczna taktyka. Kurcze, że też ja nie ma blisko kolegi podlodowca. Zagaduję do nich, mruczą, że sam drobiazg, ale kolega dostał szczupaka…. Jeden z nich podchodzi, prosi o obejrzenie noży świdra – chce zrobić sobie wiertło sam. Mówię, że najlepiej będzie jak kupi same noże, resztę można pospawać, ale to noże są najważniejsze.
Z wizytą w przedszkolu.....
Kolejne dziury, kolejne puk-puk, udaje mi się złowić sprawcę – okonek niewiele większy od przynęty. Masakra. Zażarł całą kotwicę, nie chciałem go dłużej męczyć, no i sami rozumiecie… Wynoszę się od tych okonków, idę na wskazaną miejscówkę. Faktycznie, coś się dzieje. Ochotka na mormyszce fluo własnej roboty daje radę.  Gdybym miał to podsumować, to nazwałbym „wizytą w przedszkolu”. „Okonie” tylko z nazwy, niewiele z nich przekracza 10cm. Tyle, że napotkanym wędkarzom to nie przeszkadza. Praktycznie wszystkie ryby lądują w reklamówce. Pies ich trącał. W międzyczasie czuję, że bardzo mi się chce spać. Jestem dość wrażliwy na zmiany pogody, także przynajmniej wiem, że okonie są dziś jeszcze bardziej ospałe niż ja. Kolejne dziury, ciągle to samo, okonie jakby robiły sobie wyścigi, który najmniejszy zażre ochotki. Dochodzę do wniosku, że albo pogoda ma dziś decydujące znaczenie dla apetytów ich starszych braci, albo po prostu wyniosły się spod brzegów i rozproszyły po jeziorku. Przenoszę się na środkową część jeziorka, celuję w wyjścia zatok. Dziury równo, co 7 kroków. Zamieniam balansówkę na błystkę denną, nic. Wieszam balansówkę po tuningu opisywanym tutaj, zero. Praktycznie jakbym łowił w studni.
         Pisałem ostatnio o dźwiękach pękającego lodu. Nie wiem, czy dziś chodziło o pogodę(zmiana), czy o opadanie poziomu wody w jeziorku – jest przepłwowe. Lód jakby dziś krzyczał. Trzeszczał, pękał, żył. Pękał po wwierceniu się weń, pękał sam. Przez chwilę nawet bałem się. Linie pęknięć jechały zbyt blisko. Także następnym razem będę ostrożniejszy w zachwytach.
Gwiazda dzisiejszego wyjazdu. Nielegal w świetle RAPR
       Wiatr nasila się, samo jeziorko w lesie, ale polne drogi dojazdowe w szczerym polu i to przez 2-3km. Nie chcąc ryzykować sensacji i bezsensownego machania łopatą(wożę coś takiego ze sobą) postanawiam dziurami wytyczyć  najkrótszą drogę do samochodu i zwinąć się. Już bez przekonania obławiam te kilkanaście dziur, wróciłem do fluo Rapali, bez rezultatu.
W samochodzie łyk herbatki rozgrzewającej – polecam imbirową, robi się ciepło, przyjemnie. Zaryzykowałem jazdę w śniegowcach, dałem radę bez sensacji.
Wyjazd oceniam pozytywnie i to z kilku  powodów – zrezygnowałem z dotychczasowego jeziorka, tamtejsze okonie nie zaskakują wymiarami, zbadałem wstępnie teren, wracając do domu okrężną drogą obejrzałem kolejne jezioro, dużą wodę. Ruch na lodzie spory. Będę tam. Już niedługo. Za pięć dni zaczynam ferie….

Warsztat podlodowca. Mormyszki wolframowe II. Najprostsze wolframki.

Mormyszki z uszkiem - lutowane na haczykach muchowych są najprostsze do zrobienia. Nawet średnio wprawny amator, przy pomocy sprzętu z marketu, jest w stanie zrobić sobie własne przynęty.

Najprostszym rozwiązaniem będą mormyszki na bazie muchowych główek dyskotekowych. Nie wymagają żadnego innego wykończenia - nie trzeba zaopatrywać się w farby, lakiery, rozpuszczalniki i pędzelki rozmiarów 00-2.
Tyle udało mi się wycisnąć z kulek na muchowym haku.

Korpusy wolframowe.
Zgodnie z tym, co napisałem w poprzedniej wrzutce, wyłącznie główki "slotted", niesamowicie ułatwiają pracę. Możliwe jest lutowanie na zwykłych główkach bez nacięcia. Wymaga jednak dużo więcej wprawy i jest znacznie wolniejsze. Jakiś czas temu lutowałem mormyszki na kulkach stalowych fi 4, 5,6. Tak z ciekawości, pod kątem zastosowań bezmotylkowych.
Kolejna sprawa - kolory kulek. Bez problemu można lutować mormyszki na kulkach pokrytych warstewką galwaniczną "srebra", "złota", miedzi, Nie udało mi się lutować główek z czystego, ciemnoszarego wolframu. Po prostu nie chwytają lutu, dałem im spokój, choć można sobie poradzić i z nimi - wkleić haczyk muchowy  klejem -  starym, dobrym Distalem. Nie próbowałem lutować na malowanych proszkowo główkach - nie sprawdzałem co jest pod farbą.

Haczyki muchowe
Rozmiary 18-14, zazwyczaj typowa długość trzonka jest wystarczająca, niekiedy można użyć specjalnych haczyków bananokształtnych. I tutaj ważna sprawa: o ile mormyszka lutowana na kulce jest przynętą uniwersalną, która sprawdzi się z mięsem jak i bez niego(w określonych sytuacjach), to nimfy i ich pochodne są mormyszkami typowo bezmotylkowymi. Po prostu haczyk przyjmuje w nich pozycję pionową, granie wędeczką/kiwokiem powoduje prowokujące kolebania przynęty. By nimfa sprawdziła się jako mormyszka "mięsna", musiałaby mieć wlutowany haczyk znacznych rozmiarów. Takie jest moje i nie tylko moje zdanie. Jeżeli ktoś chce spróbować lutować na korpusach nimf, niech koniecznie zaopatrzy się w specjane haczyki nimfowe.
Oczywiście haczyki muchowe im wyższej jakości, tym lepiej. Na co trzeba zwracać uwagę? Głównie na dwie sprawy - ostrość haczyka i grubość drutu, z jakiego jest wygięty. Pierwsza sprawa nie wymaga komentarza, druga po chwili zastanowienia też jest oczywista - gruby drut rozrywa ochotkę. Chyba, że mięso jest wcześniej spęczkowane lub łowimy na czerwone robaki.

Narzędzia &  co.
Najważniejsza jest lutownica, na początek może być to "marketówka", z tym że mają one groty słabej jakości, co oznacza wolniejsze nagrzewanie. Jest to o tyle istotne, że mogą one bezpiecznie pracować do 20s ciągle, potem trzeba dać odpocząć zwojom transformatora - by ich nie spalić. Jeżeli ktoś chce zrobić kilka mormyszek, poradzi sobie, większa ilość oznaczać będzie znacznie dłuższą pracę. Nie posiadam stacji lutowniczej, pewnie byłaby ok, grzałka jest mała i poręczna, groty szpiczaste, ale nie uważam za celowe kupno takiego sprzętu wyłącznie do celów mormyszkowych. Kalkulacja jest prosta - dobra lutownica transformatorowa, np ZDZ  Łódź - ta czerwono- biała, kosztuje ok. 100zł, natomiast dobra stacja lutownicza to wydatek wielokrotnie wyższy. Owszem, transformatorówka męczy rękę, ale dla początkującego majsterkowicza  będzie w sam raz.
Inne materiały, to zwykłe imadło(muchowe ma tę przewagę, że.......jest ładniejsze, no może jeszcze  pozwala na wygodniejsze ustawienie kulki względem ręki z lutownicą), minimalna ilość narzędzi: szczypce oczkowniki - do podginania haczyka, nóż skrobak- do usuwania nadmiaru cyny z korpusu przynęty. Pręt, na którym osadzamy główkę do lutowania nie może być z metalu, bo w środowisku agresywnych topników zlutujemy go z kulką. Używam prętów z włókna szklanego i powiem, że trzeba trochę przebrać szczytówek, by trafi na odpowiedni, czytaj niezbyt szybko przepalający się pręt. Średnica pręta musi być dobrana do otworu w korpusie.

Kwestia spoiwa 
Tak, jak napisałem w wcześniejszej wrzutce, w przypadku mormyszek lutowanych na haczykach muchowych, bez obaw można użyć "zwykłej" cyny zawierającej ołów. Połączenie haczyk-główka jest wystarczająco mocne, żyłka uwiązana jest do haczyka a nie do kulki, więc nawet w razie "W"(nie zdarzyło mi się to nigdy) nie stracimy ryby, ewentualnie samą kulkę.

Wykonanie:


Wieczorem updatuję posty o zdjęcia, teraz zwijam się na lód.

P.s. Uprzedam, nie pytajcie mnie o sklepy, firmy, nikt mi nie płaci za reklamę, poza tym ja wskazuję tu tyko drzwi, klucze do nich trzeba znaleźć samemu.  Można używać różnych materiałów, by osiągnąć ten sam cel, więc nie chcę nikomu niczego narzucać.
P.s. 2
Jak podlinkować film, by ukazała się jego miniatura na blogu?

Warsztat podlodowca. Mormyszki wolramowe I Materiały.

Taki asortyment sprawdza się w każdych warunkach.


Mormyszki woframowe są najczęściej stosowanym rodzajem podlodowych przynęt, chciałbym przybliżyć czytelnikom moją technologię produkcji tych przynęt. Zaznaczam, że nikt tej wiedzy mi nie przekazał, są to wyłącznie moje wariacje w temacie „produkcji”, nie czuję się więc zobowiązany żadną tajemnicą zawodową, solidarnością producencką….itp.

Dlaczego? Powód jest dla mnie prosty, i  wcale nie są to pieniądze. Po prostu była to dla mnie sztuka dla sztuki- zrobić coś własnego, co pozwoli mi łowić ryby na własne przynęty, zanęty. Podobna motywacja napędza mnie w sezonie „karpiowym”...To zupełnie inna historia, która nie jest przecież tematem tego bloga.
Aspekt finansowy jest, ale niezbyt istotny po skompletowaniu tzw. bazy sprzętowej i rozpoznaniu rynku materiałowego. Czasem zdarzy się jakiś bonus w postaci sprzedaży kilku sztuk nad wodą, ale głównie po to, by zapytać się później „i jak?”


Jak się do tego zabrać? 
Przed przystąpieniem do zabawy trzeba zdać sobie sprawę, że pierwsze kilkadziesiąt mormyszek będzie kosztowało więcej, niż jakiekolwiek „sklepowe”. Dlaczego? Ano dla tego: koszt materiałów – plus przesyłka, koszt narzędzi, o ile ich nie posiadamy, koszt farb i lakierów i umówmy się, dekoracji.  Wbrew pozorom, to niemało. Dlatego proszę o zastanowienie się nad sensem imprezy np. dla 20 sztuk mormyszek malowanych – bo te są najdroższe.

Pasta lutownicza
Spoiwo
Dobrze widoczne nacięcie
Materiały, czyli wolframowe główki, łezki z nacięciem, korpusy nimf. Jeżeli ktoś będzie spróbować zrobić inne, np. cylindryczne kształty mormyszek, potrzebne będą elektrody wolframowe. Oprócz tego haczyki muchowe, z wygiętym uszkiem, haczyki z łopatką, pasta lutownicza, wężyk igielitowy lub silikonowy, farby, lakiery, rozpuszczalniki. Oczywiście cyna w zależności od rodzaju mormyszek, ale o tym za chwilę.  Głównie używam Sn97Cu3, w każdym razie bez domieszki ołowiu, który w stopie zmniejsza wytrzymałość spoiwa. Najtańsze spoiwa zawierają ołów, są zdatne do mormyszke na hakach muchowych.

Narzędzia: cążki- ucinaczki, lutownica transformatorowa, może być stacja lutownicza jak ktoś posiada, pilnik – iglak, małe imadło lub imadełko muszkarskie, pręt 1mm z włókna szklanego lub innego tworzywa niepodatnego na lutowanie, wiertła średnic 0,8- 1,5mm do gradowania otworu  przed założeniem wężyka silikonowego ub igielitowego.

Skąd wziąć wolfram? Ano z Internetu. Znajdziecie go pod nazwą główki wolframowe, na Ebay-u będą to tungsten beads. W grę wchodzi rozmiarówka od 2,5mm do 6mm w ekstremalnych sytuacjach. Muszą być to główki z nacięciem, tzn slotted.
Zgodnie z polityką bloga, nie podaję adresów, linków do sklepów. Nikt mi za to nie płaci, więc nie zamierzam być czyjąś powierzchnią

reklamową…

To co, zaczynamy?
Łezki


Nimfy
Główki "dyskoteka"

piątek, 24 stycznia 2014

Okonie po zachodzie słońca.




Wpatrzony w „pogodynkę”, z przerwami na meteo.pl podejmuję decyzję – dziś, choćby na chwilę.
Jutro będzie za zimno, - 21 do południa nie daje szans na ryby tam, gdzie zaczynam sezon. Nie ma  dla mnie przyjemności  łowienia w takich temperaturach, to już sport ekstremalny. O ile jakiś promil rosyjskiej krwi mam, to nie mam tamtejszych zdolności przystosowawczych do zimy. Więc dziś. Bo jutro nie dam rady.
                Wiedząc, że będzie zimno jak cholera, na tafli będę miał pod nogami kilkanaście cm jednolitego, ciemnego lodu, zrezygnowałem z wariantu sprzętowego „zwiadowczego” tzn. pływającego kombinezonu, lżejszego obuwia zimowego na rzecz wariantu „extreme” – puchowa kurtka, spodnie od Frabill FXE snosuit, śniegowce Sorela. Słowem sprzęt na pogodę tu i teraz. Uzupełnione  ciepłą czapką wełnianą, rękawicami w konfiguracji bezpalcowej na mocnej ręce i Frabillowską na słabszej – do wyjmowania okoni z dziury, ciuchy dawały mi pewność, że nie zmarznę.  
                Drobne korekty sprzętowe, tzn. wymiana kiwoka na szpulce na miększy, nieco inna, srebrna mormyszka doważona odpowiednim koralikiem. Wszystko sprawdzone w niezawodnej beczce z wodą w kotłowni czekało od wczoraj.
Mam wreszcie aparat-  doskonale wiem, że to co było we wtorek, nie powtórzy się zbyt szybko, wziąłem, by w sensownej jakości pstryknąć fotkę czemukolwiek wyjętemu z dziury.
                Czasu mało-  z pracy byłem po 14-tej, szybki obiad, wciąganie „w locie” ciuchów, na lód wchodzę o 15 –tej. Mam dobrą godzinę łowienia…Zgodnie z przewidywaniami lód na 12 obrotów świdrem, tam gdzie płynie rzeczka, o cztery obroty mniej. Od wtorku przybyło kilkanaście dziur na lodzie, kaliber co najmniej 150mm. Poszukiwacze szczupaków byli więc i tutaj. Dlaczego? Ano znalazłem dziurę z leżącą nieopodal deską  z kawałkiem żyłki. Co to oznacza, nie muszę tłumaczyć…..
Zaczynam.
Dawno nie złowiłem czegoś takiego...
Pięć dziur w stylu by-le-jak, obławiam tradycyjnie najpierw „szpulką”. W trzeciej dziurce pobicie, niezacięte. No, to teraz ja wam ….. wyciągam sprawdzoną bałałajkę z czarno- żółtą kulką. I co? Nic. Seria przepuszczeń, dziergam na różne sposoby. W końcu pierwszy okonek rozmiaru niespotykanego nawet na tej wodzie…. Po chwili na lodzie podskakuje niewiele starszy brat. No, to za chwilę się zacznie…Nic z tych rzeczy. Cisza. Kolejne dziury „obdziergane” na wszelkie wymyślne sposoby. Słońce chowa się już za olszynami dającymi nazwę temu jeziorku, szukam dalej. W pobliżu obłowionych we wtorek dziur też nic. Nie przejmując się zbytnio, wiercę dalej. Może choć jeden taki, co podniesie ciśnienie…. Choć jeden. Oczywiście na lodzie jestem sam, na brzegach „nieznani sprawcy” wycinają suche konary na opał… To dla nich kwestia być albo nie być, okolica jest bardzo uboga. Chwilę zadumy przerywają mi „śpiewy” lodu. Tak, ciśnienie jest wysokie, ciśnie taflę, znaczy ją długimi cięciami. Dźwięk niesamowity, czasami to jakby śpiew wielorybów niższy o dwie oktawy, czasami bliski trzask stawiający włosy pod czapką….
Kawałkiem gałęzi robię tunel w zmielonym lodzie.
                Przechodzę na drugi brzeg, obrabiam skraj trzcinowiska. Nie wiem gdzie zacząć, stosuję sprawdzoną metodę wiercenia „zygzakiem”. Okoni nie łowiłem w tym miejscu od kilku lat- po prostu nie było ich tam. Bez oczekiwań obrabiam kolejne dziury. Robi się już szaro. Nigdy nie łowiłem tam tak późno.  Jest! Nieduży, może 15 cm, za chwilę kolejny i jeszcze jeden. Rozmiar „sportowy” Za chwilę „coś” chcę mi zabrać wędeczkę z ręki – jest mini odjazd na bałałajce. Sprawca to taki pasiaczek ze 20cm podskakującego na lodzie zdziwienia.
Dla ciebie zdejmę rękawicę..
W dziurze nastaje cisza, okonie woduję obok- w tych temperaturach decyzję o życiu lub śmierci trzeba podjąć szybko, mróz usztywnia ryby natychmiast po wyjęciu z wody. Korzyść z tego taka, że spokojnie pozują do zdjęć…. Jest coraz ciemniej. Zwijam bałałajki, zostawiam sobie tylko szpulkę ze „sreberkiem”. Kolejne dziury wiercę tak, by zbliżać się do samochodu. Cieszę się, w końcu udało mi się wyrwać nad wodę, złowiłem kilka rybek, mam zdjęcia i co najważniejsze nie zmarzłem. Siedzi! Nawet nie patrzyłem na kiwok, po prostu „coś” przytrzymało mi wędeczkę. Rybę natychmiast poderwałem do dziury, nie dałem się jej rozpędzić. Fajny jest! Muszę go ogarnąć do zdjęcia. Obrabiam jeszcze dla pewności poprzednią szczęśliwą dziurę – nic.
                Czas kończyć. Jest krótko przed 17-tą. Niestety, w samochodzie marznę w nogi – śniegowce uniemożliwiają prowadzenie samochodu, trzeba je przebrać. A że na zewnątrz około -15 , to wiadomo, że te na zamianę będą zimne. Dam radę. W domu żona wita ciepłą herbatą, praktycznie natychmiast siadam do kompa, by napisać,  tak od siebie o dzisiejszym wypadzie.
Zakładam, że w niedzielę będę na lodzie, ale jeszcze nie wiem gdzie. Kupiłem ochotkę – to na wypadek wyjazdu gdzieś dalej, wieczorem przygotuję kilka bałałajek do łowienia na mięso.
Bohaterka dzisiejszego wyjazdu.


Do usłyszenia. 
P.s. Remik, nie zgrzeszyłem. 

wtorek, 21 stycznia 2014

Breaking News!!!

Byłem, łowiłem, przeżyłem ;0

Wreszcie doczekałem się lodu, okoni i sprawdzenia zabawek tzn szpulki, kiwoków silikatowych.
Rozpoznanie lodu pierzchnią, bo to był cel wyjazdu (pozostałe graty to tak na wszelki wypadek) Stabilne 8cm na całym jeziorku. Zostawiłem pikę w samochodzie, zabrałem świder. Dlaczego tak? Ano mam pikę Tonara, ciężka jest i trzeba ucho linki założyć na nadgarstek, by nie utopić ustrojstwa. W razie "W" jestem uwiązany do 3 kg złomu, który w wodzie może zrobić mi więcej szkody niż pożytku. Dlatego więc  świder, który mogę odrzucić.... Prócz bezpieczeństwa świder czyści dziury, a mając do dyspozycji +/- 2 godziny to ważna rzecz, by nie tracić czasu na pierdoły. Oczywiście kolce lodowe na szyję, minimum gratów i zaczynam około 13.
W sumie przerzuciłem 50 sztuk pasiaczków, w tym kilka 20-25cm, które zabrałem ze sobą. Znalezienie "właściwej" dziury gwarantowało serię brań nawet kilkunastu okonków. Najskuteczniejszą przynętą była czarna mormyszka wolframowa, lutowana na haczyku muchowym nimfowym, udekorowanym na żółto. Brania były zaskakująco agresywne, wędka szpulka robiła za zwiadowcę, gdy dokopałem się pod właściwy adres przechodziłem na bałałajkę z kiwokiem silikatowym i wtedy następowała egzekucja miejscówki. Sprawdzonym numerem okazywał się powrót do szczęśliwej dziury po jakimś czasie "odpoczynku", kolejna seria brań, i naprawdę było co robić.
Bardzo cieszę się z otwarcia sezonu, niestety nie zabrałem aparatu, a kamerka sportowa, którą miałem dokumentować połowy byłaby dziś strzałem w "10" (leży w serwisie, felerną kupiłem) bo naprawdę dużo kontaktów z rybami było. Kilka zdjęć zrobiłem telefonem, jak zdołam je przetransferować do kompa, postaram się je wrzucić jako update tego posta.
Następne wyjazdy w weeked, wezmę aparat - oby było co pstryknąć. Do zobaczenia w niedzielę wieczorem.
Strzała! Darz Lód!