piątek, 24 stycznia 2014

Okonie po zachodzie słońca.




Wpatrzony w „pogodynkę”, z przerwami na meteo.pl podejmuję decyzję – dziś, choćby na chwilę.
Jutro będzie za zimno, - 21 do południa nie daje szans na ryby tam, gdzie zaczynam sezon. Nie ma  dla mnie przyjemności  łowienia w takich temperaturach, to już sport ekstremalny. O ile jakiś promil rosyjskiej krwi mam, to nie mam tamtejszych zdolności przystosowawczych do zimy. Więc dziś. Bo jutro nie dam rady.
                Wiedząc, że będzie zimno jak cholera, na tafli będę miał pod nogami kilkanaście cm jednolitego, ciemnego lodu, zrezygnowałem z wariantu sprzętowego „zwiadowczego” tzn. pływającego kombinezonu, lżejszego obuwia zimowego na rzecz wariantu „extreme” – puchowa kurtka, spodnie od Frabill FXE snosuit, śniegowce Sorela. Słowem sprzęt na pogodę tu i teraz. Uzupełnione  ciepłą czapką wełnianą, rękawicami w konfiguracji bezpalcowej na mocnej ręce i Frabillowską na słabszej – do wyjmowania okoni z dziury, ciuchy dawały mi pewność, że nie zmarznę.  
                Drobne korekty sprzętowe, tzn. wymiana kiwoka na szpulce na miększy, nieco inna, srebrna mormyszka doważona odpowiednim koralikiem. Wszystko sprawdzone w niezawodnej beczce z wodą w kotłowni czekało od wczoraj.
Mam wreszcie aparat-  doskonale wiem, że to co było we wtorek, nie powtórzy się zbyt szybko, wziąłem, by w sensownej jakości pstryknąć fotkę czemukolwiek wyjętemu z dziury.
                Czasu mało-  z pracy byłem po 14-tej, szybki obiad, wciąganie „w locie” ciuchów, na lód wchodzę o 15 –tej. Mam dobrą godzinę łowienia…Zgodnie z przewidywaniami lód na 12 obrotów świdrem, tam gdzie płynie rzeczka, o cztery obroty mniej. Od wtorku przybyło kilkanaście dziur na lodzie, kaliber co najmniej 150mm. Poszukiwacze szczupaków byli więc i tutaj. Dlaczego? Ano znalazłem dziurę z leżącą nieopodal deską  z kawałkiem żyłki. Co to oznacza, nie muszę tłumaczyć…..
Zaczynam.
Dawno nie złowiłem czegoś takiego...
Pięć dziur w stylu by-le-jak, obławiam tradycyjnie najpierw „szpulką”. W trzeciej dziurce pobicie, niezacięte. No, to teraz ja wam ….. wyciągam sprawdzoną bałałajkę z czarno- żółtą kulką. I co? Nic. Seria przepuszczeń, dziergam na różne sposoby. W końcu pierwszy okonek rozmiaru niespotykanego nawet na tej wodzie…. Po chwili na lodzie podskakuje niewiele starszy brat. No, to za chwilę się zacznie…Nic z tych rzeczy. Cisza. Kolejne dziury „obdziergane” na wszelkie wymyślne sposoby. Słońce chowa się już za olszynami dającymi nazwę temu jeziorku, szukam dalej. W pobliżu obłowionych we wtorek dziur też nic. Nie przejmując się zbytnio, wiercę dalej. Może choć jeden taki, co podniesie ciśnienie…. Choć jeden. Oczywiście na lodzie jestem sam, na brzegach „nieznani sprawcy” wycinają suche konary na opał… To dla nich kwestia być albo nie być, okolica jest bardzo uboga. Chwilę zadumy przerywają mi „śpiewy” lodu. Tak, ciśnienie jest wysokie, ciśnie taflę, znaczy ją długimi cięciami. Dźwięk niesamowity, czasami to jakby śpiew wielorybów niższy o dwie oktawy, czasami bliski trzask stawiający włosy pod czapką….
Kawałkiem gałęzi robię tunel w zmielonym lodzie.
                Przechodzę na drugi brzeg, obrabiam skraj trzcinowiska. Nie wiem gdzie zacząć, stosuję sprawdzoną metodę wiercenia „zygzakiem”. Okoni nie łowiłem w tym miejscu od kilku lat- po prostu nie było ich tam. Bez oczekiwań obrabiam kolejne dziury. Robi się już szaro. Nigdy nie łowiłem tam tak późno.  Jest! Nieduży, może 15 cm, za chwilę kolejny i jeszcze jeden. Rozmiar „sportowy” Za chwilę „coś” chcę mi zabrać wędeczkę z ręki – jest mini odjazd na bałałajce. Sprawca to taki pasiaczek ze 20cm podskakującego na lodzie zdziwienia.
Dla ciebie zdejmę rękawicę..
W dziurze nastaje cisza, okonie woduję obok- w tych temperaturach decyzję o życiu lub śmierci trzeba podjąć szybko, mróz usztywnia ryby natychmiast po wyjęciu z wody. Korzyść z tego taka, że spokojnie pozują do zdjęć…. Jest coraz ciemniej. Zwijam bałałajki, zostawiam sobie tylko szpulkę ze „sreberkiem”. Kolejne dziury wiercę tak, by zbliżać się do samochodu. Cieszę się, w końcu udało mi się wyrwać nad wodę, złowiłem kilka rybek, mam zdjęcia i co najważniejsze nie zmarzłem. Siedzi! Nawet nie patrzyłem na kiwok, po prostu „coś” przytrzymało mi wędeczkę. Rybę natychmiast poderwałem do dziury, nie dałem się jej rozpędzić. Fajny jest! Muszę go ogarnąć do zdjęcia. Obrabiam jeszcze dla pewności poprzednią szczęśliwą dziurę – nic.
                Czas kończyć. Jest krótko przed 17-tą. Niestety, w samochodzie marznę w nogi – śniegowce uniemożliwiają prowadzenie samochodu, trzeba je przebrać. A że na zewnątrz około -15 , to wiadomo, że te na zamianę będą zimne. Dam radę. W domu żona wita ciepłą herbatą, praktycznie natychmiast siadam do kompa, by napisać,  tak od siebie o dzisiejszym wypadzie.
Zakładam, że w niedzielę będę na lodzie, ale jeszcze nie wiem gdzie. Kupiłem ochotkę – to na wypadek wyjazdu gdzieś dalej, wieczorem przygotuję kilka bałałajek do łowienia na mięso.
Bohaterka dzisiejszego wyjazdu.


Do usłyszenia. 
P.s. Remik, nie zgrzeszyłem. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz