Po historii z balansówkami uporządkowałem pudełko na kolejny
wyjazd, tyle, że założenie miałem inne –
łowić na mięso, przy okazji sprawdzić flasher, czyli echosondę dedykowaną do
łowienia pod lodem. Miejsce łowów te same, tylko pora wcześniejsza. W poniedziałek obleciałem lokalne sklepy wędkarskie w poszukiwaniu ochotki, okazało
się, że lipa, nie ma. Miałem jeszcze trochę robactwa, co prawda już niezbyt na
chodzie, ale część z nich żyła. Pożyczyłem świder 150 mm od kolegi, by wygodnie łowić z przetwornikiem
echosondy w dziurze. O dziwo wyrobiłem się z przygotowaniami, wyjazd o 7.15.
Wkurzyłem się nad jeziorem, w
domu została saszetka z aparatem fotograficznym i pudełko z
balansówkami/blaszkami. Z drugiej strony
będzie więcej czasu na łowienie na mięso………
Wbrew deklaracjom nie zabrałem łyżew, a sanki wędkarskie. I powiem, że to było to. Nocny mróz ściął
jezioro, lód był matowy, szorstki. Zwyczajowy spacer na miejscówkę zajął mi ok.
20 minut, tyle bez zmęczenia, graty
jechały za mną na sankach.
Wiercę
cztery dziury, odpalam flashera i „zaglądam” co w wodzie piszczy. Bo trzeba Wam
wiedzieć, że amerykańscy wędkarze- użytkownicy echosond podlodowych, nie
zaczynają łowów, gdy na ekranie nie zobaczą pasków oznaczających ryby. Wychodzą z założenia, że rybę należy łowić jak
jest w dziurze. Jako że Polska to nie Ameryka, nasze krajowe pasiaki są
znacznie cwańsze od amerykańskich bassów, crappies, a przede wszystkim jest ich
znacznie mniej, to po prostu zacząłem obławiać kolejne dziury.
Głębokość mniejsza niż 5m, dno średnio twarde, jakieś obiekty wiszące
nieruchomo w toni. Jeden z nich zahaczyłem
mormyszką, udało mi się nie zerwać 0,10 żyłki i tylko rozgiąć haczyk mormyszki. Zapewne
jakieś pozostałości starych tarlisk, o których niedawno pisałem. Pierwsza ryba – okoń, rozmiar kolacyjny,
czyli 25cm, po nim z tej samej dziury dwie płoteczki. Na ekranie widzę, że ryby
są, raczej małe, stadko napływa i znika z wiązki przetwornika. Widzę też, że
ryby są pasywne – unoszą się z dna, ale nie chcą za bardzo skakać do ochotki.
Agresywne prowadzenie chwilowo ożywia dziurę, kolejne okonki przeplatane
rybami w okolicach powyżej 20cm.
Wszystkie blade, podejrzanie chude. Co jest?
Przenoszę się na pobliską górkę,
14 stóp głębokości, na wyświetlaczu twarde dno – silny, czerwony sygnał
powrotny z przetwornika. Tyle, że nie widać ryb. Kolejna seria dziur pokazuje
mi ile wysiłku kosztuje wiercenie „150” w porównaniu do mojej Mory 110. Za to
łowi się wygodnie, kabel przetwornika wisi,
szeroki przerębel daje miejsce na mormyszkowe spacery po dnie……..
Słońce coraz wyżej nad głową, to nie pomaga, choć jest pięknie. Wędkujący nieopodal zaczynają się zwijać – oni
przyszli za płotką, która w takiej słonecznej, wyżowej pogodzie nie chce
zbytnio współpracować. No i lód zaczął
żyć. Znowu trzaski, pęknięcia….
Podchodzi do mnie wędkarz. Ma już swoje lata, po nieśmiertelnym „I jak, coś
skubie?” podchodzi bliżej, by zobaczyć
te „okuny” jak mawia. Momentalnie zwraca uwagę na echosondę, seria pytań i
moich odpowiedzi, facet obserwuje kilka
holi „okunów”, ale raczej okonków. Niektóre z nich kiedyś mogłyby uchodzić za
żywca na innego okonia- rozmiar „papierosowy”
i to bez fliltra ;) Chwilę później
wychodzi jego zainteresowanie sprzętem – to były pomocnik rybaków. Człowiek, który zna lokalne wody jak własną kieszeń.
Słuchając jego wspomnień sprzed 40 lat,bo
ma ich 75, opowieści o ludziach i
rybach, kłusownikach, spalonych łodziach, gospodarce rybackiej, zaletach
regularnych odłowów sieciowych, nie przerywam mu. To było jego życie. Nie ma
sensu polemizować, wymądrzać się. Fakty są niezaprzeczalne – kiedyś ryby było więcej, bo po prosu było więcej pieniędzy na
zarybianie. Przy okazji dopytuję się,
jak wyglądał proces wycierania ryb, czy tarlaki przeżywają, kiedy, co i jak….
Zbliża się do nas pies. Kawał kondla.
Okazuje się, że szukał swego pana . Stary owczarek niemiecki, z siwą
brodą. Nawet jakoś tak pasują do siebie... Nie boję się zwierząt, głaskam,
drapię w uchu- też mieliśmy w domu podobną bestię. Postrach sąsiadów normalnie.
Mądra suka była. Zabrał nam Ją nowotwór. Dawno temu.
Ryby coraz bardziej grymaszą. Zaczynam kombinować z kolorami mormyszek,
wydaje mi się, że trafiłem na ten właściwy – czerń z fioletem. Spinam ładnego
średniaczka, potem seria brań maluchów. Zmieniam dziurę, przesuwam się w głąb
jeziora, na spad. Może tam coś ukrywa się przed słońcem? Faktycznie, ruch pod lodem spory, wyciągam przetwornik, łowię,
wypuszczam, słyszę, mruczenie, że tego to mógłbym zabrać na kolację…….Jeszcze
jedna seria dziur, słońce wysoko – koło południa. Dzwoni Wioletta z jakąś
domową sprawą. Czas się zwijać. Stary
człowiek patrzy na „okuny” i mówi, że na kolację to nie wystarczy, no chyba, że
z bochenkiem chleba, odpowiadam, że to właśnie tak wygląda, poza tym nie chce
mi się obierać tylu rybek. Na koniec życzę mu zdrowia, dziękuję za opowieści.
Widzę, że cieszy się jakoś, to chyba efekt wysłuchania, bo to ponoć jest jedna
z naszych potrzeb życiowych….
Odwiozłem świder Romanowi, zdałem relację z połowu, wstępnie ustalamy
termin wspólnego wyjazdu na płotkę, inna woda, ryb są. Trzeba tylko
wykombinować świeżą ochotkę i coś do zanęcania. Mam pewien pomysł – kasza jaglana.
Dzisiejszy wyjazd pokazał, że elektronika jest użyteczna w podlodowym
łowieniu, byłem w stanie dostosować
sposób prowadzenia, kolor przynęty tak, by złowić kilkadziesiąt „okunów”.
Zabrałem 12 sztuk. Obierając je widzę że to prawie same samce–skakały do
agresywnie prowadzonej mormychy. Sprawdzam pogodę na czwartek. Pochmurno, odwilż. W sam raz na płotkę.
Tak trzymaj, miło się czyta.
OdpowiedzUsuńRwanie łownych mormyszek jest niewskazane.
Ja sobie zrobiłem odczepaiacz - odbjak.
otwarty
zamknięty
praca
Gdzie można kupić rękawiczki frabill fxe task ice albo ice armor?
OdpowiedzUsuńEbay.com
Usuń