środa, 5 lutego 2014

Flasherowe okonie



Po historii z balansówkami uporządkowałem pudełko na kolejny wyjazd,  tyle, że założenie miałem inne – łowić na mięso, przy okazji sprawdzić flasher, czyli echosondę dedykowaną do łowienia pod lodem. Miejsce łowów te same, tylko pora wcześniejsza. W poniedziałek obleciałem lokalne sklepy wędkarskie w poszukiwaniu ochotki, okazało się, że lipa, nie ma. Miałem jeszcze trochę robactwa, co prawda już niezbyt na chodzie, ale część z nich żyła.   Pożyczyłem świder 150 mm od kolegi, by wygodnie łowić z przetwornikiem echosondy w dziurze. O dziwo wyrobiłem się z przygotowaniami, wyjazd o 7.15.
          Wkurzyłem się  nad jeziorem, w domu została saszetka z aparatem fotograficznym i pudełko z balansówkami/blaszkami.  Z drugiej strony będzie więcej czasu na łowienie na mięso………
Wbrew deklaracjom nie zabrałem łyżew, a sanki wędkarskie.  I powiem, że to było to. Nocny mróz ściął jezioro, lód był matowy, szorstki. Zwyczajowy spacer na miejscówkę zajął mi ok. 20 minut, tyle  bez zmęczenia, graty jechały za mną na sankach.
                Wiercę cztery dziury, odpalam flashera i „zaglądam” co w wodzie piszczy. Bo trzeba Wam wiedzieć, że amerykańscy wędkarze- użytkownicy echosond podlodowych, nie zaczynają łowów, gdy na ekranie nie zobaczą pasków oznaczających ryby.  Wychodzą z założenia, że rybę należy łowić jak jest w dziurze. Jako że Polska to nie Ameryka, nasze krajowe pasiaki są znacznie cwańsze od amerykańskich bassów, crappies, a przede wszystkim jest ich znacznie mniej, to po prostu zacząłem obławiać kolejne dziury.
Głębokość mniejsza niż 5m, dno średnio twarde, jakieś obiekty wiszące nieruchomo w toni.  Jeden z nich zahaczyłem mormyszką, udało mi się nie zerwać 0,10 żyłki i tylko rozgiąć haczyk mormyszki. Zapewne jakieś pozostałości starych tarlisk, o których niedawno pisałem.  Pierwsza ryba – okoń, rozmiar kolacyjny, czyli 25cm, po nim z tej samej dziury dwie płoteczki. Na ekranie widzę, że ryby są, raczej małe, stadko napływa i znika z wiązki przetwornika. Widzę też, że ryby są pasywne – unoszą się z dna, ale nie chcą za bardzo skakać do ochotki. Agresywne prowadzenie chwilowo ożywia dziurę, kolejne okonki przeplatane rybami  w okolicach powyżej 20cm. Wszystkie blade, podejrzanie chude. Co jest?
         Przenoszę się na pobliską górkę,  14 stóp głębokości, na wyświetlaczu twarde dno – silny, czerwony sygnał powrotny z przetwornika. Tyle, że nie widać ryb. Kolejna seria dziur pokazuje mi ile wysiłku kosztuje wiercenie „150” w porównaniu do mojej Mory 110. Za to łowi się wygodnie, kabel przetwornika wisi,  szeroki przerębel daje miejsce na mormyszkowe spacery po dnie……..
         Słońce coraz wyżej nad głową, to nie pomaga, choć jest pięknie.  Wędkujący nieopodal zaczynają się zwijać – oni przyszli za płotką, która w takiej słonecznej, wyżowej pogodzie nie chce zbytnio współpracować.  No i lód zaczął żyć.  Znowu trzaski, pęknięcia…. Podchodzi do mnie wędkarz. Ma już swoje lata, po nieśmiertelnym „I jak, coś skubie?”  podchodzi bliżej, by zobaczyć te „okuny” jak mawia. Momentalnie zwraca uwagę na echosondę, seria pytań i moich odpowiedzi,  facet obserwuje kilka holi „okunów”, ale raczej okonków. Niektóre z nich kiedyś mogłyby uchodzić za żywca na innego okonia-  rozmiar „papierosowy” i to bez fliltra ;) Chwilę później  wychodzi jego zainteresowanie sprzętem – to były pomocnik rybaków.  Człowiek, który zna  lokalne wody jak własną kieszeń. Słuchając  jego wspomnień sprzed 40 lat,bo ma ich 75,  opowieści o ludziach i rybach, kłusownikach, spalonych łodziach, gospodarce rybackiej, zaletach regularnych odłowów sieciowych, nie przerywam mu. To było jego życie. Nie ma sensu polemizować, wymądrzać się. Fakty są niezaprzeczalne – kiedyś ryby było więcej,  bo po prosu było więcej pieniędzy na zarybianie.  Przy okazji dopytuję się, jak wyglądał proces wycierania ryb, czy tarlaki przeżywają, kiedy, co i jak….
        Zbliża się do nas pies. Kawał kondla.  Okazuje się, że szukał swego pana . Stary owczarek niemiecki, z siwą brodą. Nawet jakoś tak pasują do siebie... Nie boję się zwierząt, głaskam, drapię w uchu- też mieliśmy w domu podobną bestię. Postrach sąsiadów normalnie. Mądra suka była. Zabrał nam Ją nowotwór. Dawno temu.
       Ryby coraz bardziej grymaszą. Zaczynam kombinować z kolorami mormyszek, wydaje mi się, że trafiłem na ten właściwy – czerń z fioletem. Spinam ładnego średniaczka, potem seria brań maluchów. Zmieniam dziurę, przesuwam się w głąb jeziora, na spad. Może tam coś ukrywa się przed słońcem? Faktycznie, ruch  pod lodem spory, wyciągam przetwornik, łowię, wypuszczam, słyszę, mruczenie, że tego to mógłbym zabrać na kolację…….Jeszcze jedna seria dziur, słońce wysoko – koło południa. Dzwoni Wioletta z jakąś domową sprawą. Czas się zwijać.  Stary człowiek patrzy na „okuny” i mówi, że na kolację to nie wystarczy, no chyba, że z bochenkiem chleba, odpowiadam, że to właśnie tak wygląda, poza tym nie chce mi się obierać tylu rybek. Na koniec życzę mu zdrowia, dziękuję za opowieści. Widzę, że cieszy się jakoś, to chyba efekt wysłuchania, bo to ponoć jest jedna z naszych potrzeb życiowych….
        Odwiozłem świder Romanowi, zdałem relację z połowu, wstępnie ustalamy termin wspólnego wyjazdu na płotkę, inna woda, ryb są. Trzeba tylko wykombinować świeżą ochotkę i coś do zanęcania. Mam pewien pomysł – kasza jaglana.
     Dzisiejszy wyjazd pokazał, że elektronika jest użyteczna w podlodowym łowieniu,  byłem w stanie dostosować sposób prowadzenia, kolor przynęty tak, by złowić kilkadziesiąt „okunów”. Zabrałem 12 sztuk. Obierając je widzę że to prawie same samce–skakały do agresywnie prowadzonej mormychy.  Sprawdzam pogodę na czwartek. Pochmurno,  odwilż. W sam raz na płotkę.

3 komentarze:

  1. Tak trzymaj, miło się czyta.

    Rwanie łownych mormyszek jest niewskazane.
    Ja sobie zrobiłem odczepaiacz - odbjak.

    otwarty
    zamknięty
    praca

    OdpowiedzUsuń
  2. Gdzie można kupić rękawiczki frabill fxe task ice albo ice armor?

    OdpowiedzUsuń