Rano mgła jak cholera, mieliśmy spiknąć się na pewnym parkingu- obiecałem wprowadzić gościa w nową wodę. Czekałem 45 minut, do 7.40. Cisza, telefon nieaktywny. Kolo - wypadasz z grafiku podlodowego. Tak się nie robi.
No nic, żyje się dalej. Na miejscu szybki załadunek sanek, wskakuję w kalosze i na lód. Niewiele go ubyło, w zasadzie śnieg tylko stopniał. Szorstki, matowy - przynajmniej nie przewrócę się. Sanki idą lekko, ładuję się na znajomy garb pomiędzy dwoma dołkami. Z daleka widać pety i duże dziury w lodzie- czyżby za leszczem? Nie , jest czysto, żadnych zanęt. Wiercę 4 świeże dziury, odpalam flashera, widać jakieś odczyty, ale żaden szał. Założenie na dzisiaj jest takie, że mormyszka z ochotką, a reszta jest w odwodzie( blaszki, balansówki, skoczki i reszta menażerii) Idę obłowić te pozostawione przeręble. W jednym z nich widać spory ruch przy dnie. Kalejdoskop pasków podskakuje w toni.... Srebrna mormyszka na dużej kulce i jedziemy....... Pierwsza rybka to taki średniak, za to druga to dobry trzydziestak. Wybiegany aż strach. Mam 0,08 na szpulce, wędka sprawuje się wyśmienicie. Amortyzacja, możliwość podciągnięcia ryby. Jest super.
Węglowym szpicem można zagrać dosłownie wszystko. Ja taką małą batutą........ Nie gubię ryb w czasie holu, odjazdy są, ale amortyzowane głównie kołowrotkiem. Zmieniam szpulkę kołowrotka, jest tam 0,10. Do tego fluozieleń na muchowym haku. Zawiązana w pętli "gra" o wiele lepiej niż zwykła, centralnie przelotowa mormyszka. Widać sporo ryby. Grymaszą i nie chcą współpracować. Masa wyjść, obwąchiwania ochotek, bez rezultatu. Obchodzę inne duże dziury, w jednej jakieś odczyty są, w pozostałych pusto. Kontaktu z rybą nie ma, jakieś niemrawe, ospałe -prawie jak ja. Jutro będzie padać jak nic, w ogóle to jest ciemno, lada chwila będzie padać. Ryby widać, brań brak. Przycinam ruch kiwoka i zaczyna się seria odjazdów. Niezły jest. Im bliżej, tym więcej wątpliwości - ryba robi wyczuwalne wygibasy, jakby głową. Leszcz? Szczupak? Za chwile biała krecha pod lodem wyjaśnia wszystko. Wpięty za same wąsy nie miał szans odciąć mormychy.... Może to on stresował pasiaki i nie chciały współpracować? Wypinam, woduję i zaczynam rzeźbić dalej.
Pomimo zamieszania coś się dzieje, ale to same maluchy - poniżej 20 cm. Hamulczyk nawet nie zatrzeszczy. Do góry z nimi i do wody. Szkoda czasu na pierdółki......
Pobliski zegar na wieży wybija 10. ryb coraz mniej, brania coraz rzadsze. W desperacji wyciągam ciężką artylerię - bałty, balansówki, błystki, skoczki.....Wyjście, obwąchanie i odwrót. Taka sekwencja powtarza się cały czas. Próbuję rozdrażniać ryby i odławiać je mormyszką - bez rezultatu. Pora kończyć. Wylewam wodę z wiaderka, sortuję ryby. Mam ich dziesięć, Największy zawodnik ma 31-32 cm. Pozostałe to zwykłe średniaki. Zabieram cztery, reszta zwodowana, mam nadzieję że dotrwa do następnego razu.
Nie wiem jak będą wyglądały następne dni - lód gruby, ale już goni mnie czas. Pewnie zostanie dłubanina tam, gdzie nie będzie wiało i lód będzie w miarę bezpieczny.
Gratuluje.
OdpowiedzUsuńDzięki, odwilż na całego, nie wiem czy dam radę do końca tygodnia gdzieś wyskoczyć. Tłumik pospawany, także na własnych kółkach będę - jeżeli w ogóle będę.
OdpowiedzUsuńNo takich nieproszonych gości to ja bym Ci życzył więcej. Pod warunkiem, że bez obcinek. Szkoda kaleczyć niepotrzebnie, szkoda przynęt.:)
OdpowiedzUsuń