Patrząc na temperatury w perspektywie następnych 14 dni, sprawa jest zasadna. Niby każdy wie co trzeba, ale nie każdy pamięta o bezpieczeństwie.
Wpływ pogody na nasze hobby jest oczywisty. Jest jedna niedogodność bezśnieżnych zim - ślisko na lodzie. To nie jest śmieszne kręcić się razem ze świdrem. Bardzo męczące jest chodzenie po szkle, charakterystyczny ból wewnętrznych mięśni ud przez następne dni gwarantowany. No i zęby stracić łatwo. Że o ucieczkach ryb spod nóg nie wspomnę. Widzą nas i słyszą, śnieg nie daje nam możliwości skrytego podejścia. O ile można wejść okoniowi na głowę na zaśnieżonym lodzie, na szybie nie ma bata - ucieknie ile sił w płetwach. Zapowiadane mrozy nie dadzą raczej możliwości wejścia na głębsze wody, także skazany będę na kałuże, gdzie okonie są przebrane.
Trzeba kupić nakładki z kolcami na buty, bądź wkręcić wkręty w podeszwy butów.
Kolce podlodowe są niezbędne w razie "W" tym bardziej, że ostatnio sam chadzam na 5-6 cm szyby.
Pika, pierzchnia -może być, ale nie musi. Po prostu nie wchodzę na nieznane wody na tak cienkim lodzie, jeżeli trzeszczy - nie idę dalej, a rakiem na brzeg. Wolę świder - dziura czysta, szybciej i ciszej.
Kombinezon wypornościowy musi być - to najpewniejsza rzecz zwiększająca nasze bezpieczeństwo. Do tego rzutka, czyli linka z ciężarkiem dla kogoś, kto zechciałby pomóc. Patrząc realnie lepiej wziąć zamiast ciężarka śrubę lodową - wkręcić się do lodu i rzucić linkę na ratunek, lub samemu pełznąć z możliwością powrotu.
Co jeszcze? Coś do siedzenia - kosz, wiadro, sanki, ,stołek, albo nakolanniki.
W sumie pierwsze wyprawy nie są długie, ot - takie rozpoznanie bojem w terminologii wojskowej.
poniedziałek, 28 grudnia 2015
piątek, 25 grudnia 2015
czwartek, 24 grudnia 2015
Życzenia
Zdrowych, spokojnych Świąt Bożego Narodzenia, wypoczynku i stopy lodu po kilem ;)
P.s. Szpulki w nowej kolorystyce ;)
środa, 23 grudnia 2015
Warsztatowe wieści II. Podajnik zanętowy.
Za zgoda i wiedzą GaGacka - jego patent na podajnik do zanęty pod lód.
W zasadzie nie ma czego dodawać, czysta profesjonalna robota. Niektóre fotografie opatrzę opisami Łukasza.
Ząbek zamknięcia. Blaszkę należy wygiąć tak aby z jednej strony byłą
płaska, a z drugiej strony byłą wypukła.
W zasadzie nie ma czego dodawać, czysta profesjonalna robota. Niektóre fotografie opatrzę opisami Łukasza.
Należy narysować poszczególne elementy na papierze. |
Jeżeli chcecie większy zanętnik, to należy proporcjonalnie wszystkie wymiary powiększyć. Nie należy zmieniać szerokości zawiasu. |
Wycięte szablony należy odrysować na blasze. Najlepszym materiałem będzie blacha miedziana lub mosiężna. Ja użyłem stalowej. |
Gotowe formatki. |
Oczko do zawiązania linki. |
Klapka z częścią zawiasu. |
Sprawdzenie, czy elementy są odpowiednio spasowane. |
Stożkowy ciężarek, wycięty szablon sklejam i sprawdzam poprawność wykonania. |
Topimy ołów. Obowiązkowe BHP: rękawice, wentylacja, ostrożność. |
Wygięty stożek lutuje, a następnie wypełniam płynnym ołowiem. |
Łączymy ciężarek z klapką podaknika( wkręt, nit), zatrzask należy wyprofilować do ząbka ze zdjęcia nr 9 od góry. |
Gotowy zanętnik, waga 88 gr |
niedziela, 20 grudnia 2015
Warsztatowe wieści I
Jak wiadomo, w tym roku nie ma zimy, czy przyjdzie w styczniu? Nie mam pojęcia, ze wskazaniem na "nie". Teraz temperatury plusowe, około 10 stopni. Więc w oczekiwaniu na to ,co raczej nie przyjdzie, dłubię projekty, próbuję, lutuję..... Efektem moich dłubanek jest kilka przynęt, w tym dwie wymarzone Wiedźmy oraz dwie wariacje na temat pewnego robaka wodnego:
Wszystkie przynęty mogą być imitacją pluskolca, dwie największe, dolny rząd są jego kopiami pod względem wielkości.
Co do wiedźm, to wiązanie nie jest jeszcze precyzyjne, brakuje mi miękkiego drutu nierdzewnego 0,25mm - bo do mikroprzynęt to haczyki nr 16 z odpowiednio małymi oczkami. Nie daję zbliżeń, opisów, chciałbym je obłowić i wtedy dopiero coś więcej napisać o robactwie. Długość korpusu wiedźmy wolframowej - mniejszej, to 6mm. Waga 0,5g. Większy korpus jest z mosiądzu, waży 0,9g
Także pierwszy krok zrobiony. Nie mam sprzętu dedykowanego, wiec działam tym co zawsze: wiertarka, szlifierka, chińska podróbka Dremela.
Do usłyszenia wkrótce .
Wszystkie przynęty mogą być imitacją pluskolca, dwie największe, dolny rząd są jego kopiami pod względem wielkości.
Co do wiedźm, to wiązanie nie jest jeszcze precyzyjne, brakuje mi miękkiego drutu nierdzewnego 0,25mm - bo do mikroprzynęt to haczyki nr 16 z odpowiednio małymi oczkami. Nie daję zbliżeń, opisów, chciałbym je obłowić i wtedy dopiero coś więcej napisać o robactwie. Długość korpusu wiedźmy wolframowej - mniejszej, to 6mm. Waga 0,5g. Większy korpus jest z mosiądzu, waży 0,9g
Także pierwszy krok zrobiony. Nie mam sprzętu dedykowanego, wiec działam tym co zawsze: wiertarka, szlifierka, chińska podróbka Dremela.
Do usłyszenia wkrótce .
wtorek, 8 grudnia 2015
Skoczek – substytut rosyjskich wiedźm.
W mnogości przynęt zza wschodniej granicy moją szczególną
uwagę przykuła Wiedźma. Trzy haczyki –
wiadomo, nielegal w świetle RAPR, cena wysoka, dostępność niska. Rosyjskie
haczyki nie należą do tych najwyższej klasy i z tym jest problem.
Dlaczego przynęty z ruchomymi haczykami? Według mnie
skuteczniej wabią rybę niż zwykłe bezmotylki.
Wiadomo – dwa haczyki = 2x więcej zamieszania w wodzie, dekoracja o małej masie własnej jest
łatwiejsza do zassania. Ryba nie musi zasysać całej przynęty, podwodne
obserwacje udowadniają, że zimowy okoń bardzo często oszczędnym ruchem pokryw
skrzelowych zasysa wabik po dokładnym obejrzeniu, swobodnie podwieszone haczyki
wydają się być idealnym panaceum na takich zawodników. Kolejna sprawa to stabilność pracy na szerokim zakresie
głębokości. W zależności od dekoracji ( wyporne , neutralne) możemy
modelować pracę haczyków. Zarówno duże
mormyszki z kotwiczką, wiedźmy i ich
pochodne o wiele łatwiej startują w wodzie i nie trzeba żadnych większych
zabiegów animatorskich, by uzyskać wabiącą pracę przynęty.
Po co tyle zabawy? Nie lepiej kupić gotowe rozwiązanie?
Można, to zawsze najprostsze i najtańsze rozwiązanie. Tylko, że ja chciałbym wieźmę rozmiaru XXS, akceptowalną do wykonania, z datną do łowienia na zwykłych wędeczkach mormyszkowych. Tam będą najlepsze rezultaty.
Klątwa wolframu.
Uparłem się na niego, przecież ma same podlodowe zalety.
Pewnie tak, ale w obróbce warsztatowej oznacza to same wady: nie lutowalny bez
pokrycia galwanicznego, trudny w cięciu i szlifowaniu i poza sprzedażą
wysyłkową niezbyt dostępny dla mnie w
odpowiedniej rozmiarówce. Ileż godzin
przesiedziałem nad cyrylicą, filmami YT, szukaniem sprzętu i osprzętu – gadać się
nie chce. Zwłaszcza, że udało się rozkminić większość problemów. I co z tego?
Guzik. Lodu nie ma i nie będzie. Krety ryją jakby wiosną, ciepło, w powietrzu
lata robactwo. Bardziej święta wielkanocne niż bożonarodzeniowe.
Wolfram w handlu
najłatwiej kupić w postaci elektrod od 1 do 3,2mm. Ceny różne, najcięższe są te
czerwone, pozostałe zawierają domieszki innych metali w spieku. Obróbka wolframu w warunkach domowych jest
trudna i niezdrowa. Twardość materiału wymusza szybkie zużycie tarcz
szlifierki. Nie zdążyłem sprawdzić tropu Owidiusza z tarczami do Inox-u, póki
co jadę na zwykłych, czasami wspieram się jakimiś diamentowymi wynalazkami do
chińskiej kopii Dremela. Wolfram jest
kruchy i można go łamać. Jest kilka ale: trudno utrzymać powtarzalność długości
detali, trzeba długo szlifować krawędzie, łamanie powoduje często
rozwarstwienia elektrody, pęknięcia podłużne.
I znowu kłopot. Szlifowanie,
wdychanie pyłu węglikowego z gratisowym
zestawem metali nieobojętnych dla zdrowia. Maska przeciw
Zagiąć haka na ……..haka.
Kosztem wielu niepotrzebnych zakupów zrobiłem rozeznanie
rynku, różne firmy modele. Ten sam problem. Rozmiarówka. Optymalnie 16-14, na naprawdę duże ryby 12
lub pośrednie pomiędzy numeracją. Uszko jak największe – musi doń wejść drut
nierdzewny 0,3 lub niewiele cieńszy. I jeszcze ma zostać trochę miejsca na
swobodną pracę haczyków. Powiem tak, nie ma w moim zasięgu haczyków idealnie
spełniających wymagania. Nie wiem, jak radzą sobie z tym Rosjanie, domyślam się, że wielcy tego
haczykowego świata mają regionalną specyfikę swych produktów i modele z okiem
nie są sprzedawane u nas, a na wschodzie to normatyw. Pozostają mniej lub bardziej udane adaptacje,
przeginanie na gorąco i takie tam pierdułki.
Może kiedyś zrobię urządzenie do odpuszczania ze starej lutownicy, póki
co zapotrzebowania nie ma z wiadomej przyczyny.
Stożek.
Tu nie ma większych problemów z materiałem, bo to mosiądz,
może być miedź. Kupiłem nawet duże nity
miedziane na tę okoliczność, ale leżą, bo jednak łatwiej obrobić stożek z pręta. Niestety, coś za coś. Trzeba mieć zestaw
narzędzi: wiertarkę zwykłą – jako tokarkę, wiertarkę stołową do osiowego
wiercenia, Dremela albo jego chińskiego klona z zestawem frezów i lutownicę do
wlutowania uszka skoczka.
Sam wyrób stożka zaczynam od odcięcia ok. 4cm mosiężnego
pręta 5mm, jego centrycznego
przewiercenia, i jeszcze jednego poprzecznego tym razem przewiercenia około 5mm
od krańca pręta. Wiertło mam 1,5mm kobaltowe, wolne obroty, wcześniejsze
zapunktowanie materiału.
Wiercimy |
Punktujemy |
Nawiercony pręt |
"Toczenie" |
Grzybek po wypolerowaniu |
Toczenie mocowania obciążenia |
Delikatny rowek na drut do haczyków |
...I rozwierceniu podstawy |
Grzybek po odcięciu z pręta |
e łatwiej będzie nam teraz niż obracać w palcach mały, skaczący na wszystkie strony detal. Dopiero teraz odcinamy grzybek od pozostałej części pręta. Teraz kluczowy mo
ment.
Kluczowy komponent gotowy |
Zakładam, że grzybek szczęśliwie powstał. Teraz trzeba
wlutować oczko ukręcone z nierdzewnego drutu, pobielić cyną i wlutować w górę
stożka. Nadmiar cyny, który wleje się nam do środka wybierzemy wiertłem,
poprzeczne gniazda dla haczyków muszą być powiększone do rozmiarów oczek haków
i to już w zasadzie wszystko.
Połączenie wolframu z mosiężnym grzybkiem robię na klej
epoksydowy, pisałem, że wolfram jest nielutowalny bez wcześniejszego pokrycia
galwanicznego. Więc żywica to jedyne, co mi się sprawdziło. Podejrzewam, że
gęsty klej cyjanoakrylowy, taki dla modelarzy, też się nada pod warunkiem
ciasnego spasowania obu detali. I
jeszcze jedna sprawa. By zapewnić haczykom właściwą pracę ,szlifuję górny
koniec pręta wolframowego z obu stron na płasko lub wklęsło. Dopiero wtedy
haczyki będą miały luz w gniazdach= ich praca będzie poprawna.
Montaż haczyków jest prosty pod warunkiem ich posiadania
oraz nadającego się drutu, wystarczy nawlec je i obwiązać grzybek pod samym
kapeluszem. Skręcić oba końce, haczyki
odpowiednio się ułożą. I to wszystko.
P.s. patrzę na zegarek – pisanie tego zajęło mi niecałą
godzinę, to tyle ile zrobienie jednego skoczka…… a zrobiłem już ich
kilkadziesiąt. Wcześniej było jeszcze gorzej. Także ewentualnym desperatom życzę powodzenia. …Ale gra jest warta
świeczki. One działają. Przez krótką
ubiegłoroczną zimę złowiłem na nią okonki, szczupaczka( wyjęty), płotki. To
czyni magia dwóch swobodnych haczyków.
Dwóch, a nie trzech jak w wiedźmach dostępnych z rzadka w e-sklepach.
Przypominam, RAPR mówi jasno, dwa haczyki, a nie trzy. A kotwica to przecież
haczyk, o trzech ostrzach..... Pamiętam to
jak dziś. Od sieciowych purystów RAPR-u. Stare dzieje.
Nie zrobię filmu, mój aparat nie daje odpowiedniej jakości, brak czasu zmusza okrajanie rozwiązań.... Pozostałe zdjęcia wrzucę jutro.
wtorek, 24 listopada 2015
Suplement do elektroniki w wędkarstwie podlodowym - elektroniczne mapy batymeryczne i ich zastosowanie cz. III.
Problem - Jak zabrać mapę nad wodę?
Papierową można zalaminować za niewielkie pieniądze, ale ograniczenia "nawigacji" po papierowych izobatach opisywałem w części I suplementu.
Czy brać echosondę na lód? Jeżeli już ktoś ma taki sprzęt, radzę być ostrożny. Duże mrozy mogą poniszczyć wyświetlacz jak i okablowanie zmieniając własności materiałów izolacyjnych. Co innego typowe mechaniczne flashery. Nie ma tam wyświetlaczy LCD ( za wyjątkiem najwyższej serii flasherów Humminbirda), kable są silikonowo - mięciutkie, przetwornik ma kształt stożka z odciętym nieco wierzchołkiem i nie haczy się przy wyjmowaniu z przerębla. Sprawę opisywałem minionych sezonach, nie ma sensu się powtarzać.
Rozwiązanie:
Ręczny, turystyczny odbiornik GPS i ręcznie naniesione punkty z mapy opracowanej w domowym zaciszu. Odbiorniki Garmina - od wyboru do koloru, można je kupić już od około 400zł.
Uruchamiamy urządzonko, pozwalamy mu wyłowić satelity i jedziemy kursorem nad interesujące nas jezioro. Każdy ręczniak turystyczny ma zaimplementowaną mapę Europy, co prawda nie ma tam większości zbiorników wodnych, ale są siatki współrzędnych. W programie do tworzenia map odczytujemy namiary poruszając się kursorem po tafli wirtualnego jeziora, wstawiamy waypointy, odczytujemy pojawiające się namiary i gimnastykujemy kursor GPS-a tak, by odnaleźć identyczne współrzędne w urządzeniu. W ten sposób bez użycia menagera waypointów naniesiemy interesujące nas punkty, można je opisać skrótowo nawet w jakimś notesiku. Pozostaje tylko jechać na lód i obławiać miejscówki bez "pustych przebiegów". Zyskujemy zatem czas na efektywne łowienie.
Jak postępować bez map batymerycznych? Przy użyciu ogólnie dostępnych aplikacji : Google Earth, Geoportal -zawierających zdjęcia lotnicze naszego kraju. Odszukujemy interesujący nas akwen i przyglądamy się mu z lotu ptaka. To już daje pewne możliwości. Jeżeli ulubione przez okonie górki są, ale nie wychodzą na powierzchnię, tylko tuż poniżej jej - zobaczymy je. Bo na lodzie pod śniegiem niekoniecznie, Przykład z jednego jeziora w moich stronach:
Na dole ekranu mamy georeferencje i nanosimy je do ręcznego GPS-a. To już jest jakiś punkt zaczepienia. Obserwując uważnie taflę, trzeba przyjrzeć się danym z innych lat - EarthPro oferuje coś takiego. Jeżeli zdjęcia robione były w różnych porach roku, można będzie dostrzec różnice pomiędzy nimi i wyciągnąć wnioski - wypłycenia, gwałtowne uskoki dna, zarośnięte podwodne cyple głęboko wrzynające się w toń jeziora. Nie obiecuję, że takie dane się przydadzą - ale mogą ułatwić sprawy.
Kupno gotowych map.
Kto nie ma czasu na samodzielne tworzenie map, może zakupić je. Navionics oferuje Bałtyk, wybrzeże, Można kupić Maximapę - też dla wybranych obszarów. Od marca ruszy nowa inicjatywa Aquamapa w wersji komercyjnej. Ciekawy projekt, mapują wszyscy zdeklarowani, przesyłają dane na serwery firmy, w rozliczeniu otrzymują dostęp do map. Sam nie zdeklarowałem się. Ryb coraz mniej, wybaczcie, wolę mieć info o moich wodach w swoim kompie.
I to chyba tyle, jeżeli chodzi o mapy batymeryczne. Jeżeli coś mi się w głowie ułoży, wrzucę.
Papierową można zalaminować za niewielkie pieniądze, ale ograniczenia "nawigacji" po papierowych izobatach opisywałem w części I suplementu.
Czy brać echosondę na lód? Jeżeli już ktoś ma taki sprzęt, radzę być ostrożny. Duże mrozy mogą poniszczyć wyświetlacz jak i okablowanie zmieniając własności materiałów izolacyjnych. Co innego typowe mechaniczne flashery. Nie ma tam wyświetlaczy LCD ( za wyjątkiem najwyższej serii flasherów Humminbirda), kable są silikonowo - mięciutkie, przetwornik ma kształt stożka z odciętym nieco wierzchołkiem i nie haczy się przy wyjmowaniu z przerębla. Sprawę opisywałem minionych sezonach, nie ma sensu się powtarzać.
Rozwiązanie:
Ręczny, turystyczny odbiornik GPS i ręcznie naniesione punkty z mapy opracowanej w domowym zaciszu. Odbiorniki Garmina - od wyboru do koloru, można je kupić już od około 400zł.
Uruchamiamy urządzonko, pozwalamy mu wyłowić satelity i jedziemy kursorem nad interesujące nas jezioro. Każdy ręczniak turystyczny ma zaimplementowaną mapę Europy, co prawda nie ma tam większości zbiorników wodnych, ale są siatki współrzędnych. W programie do tworzenia map odczytujemy namiary poruszając się kursorem po tafli wirtualnego jeziora, wstawiamy waypointy, odczytujemy pojawiające się namiary i gimnastykujemy kursor GPS-a tak, by odnaleźć identyczne współrzędne w urządzeniu. W ten sposób bez użycia menagera waypointów naniesiemy interesujące nas punkty, można je opisać skrótowo nawet w jakimś notesiku. Pozostaje tylko jechać na lód i obławiać miejscówki bez "pustych przebiegów". Zyskujemy zatem czas na efektywne łowienie.
Jak postępować bez map batymerycznych? Przy użyciu ogólnie dostępnych aplikacji : Google Earth, Geoportal -zawierających zdjęcia lotnicze naszego kraju. Odszukujemy interesujący nas akwen i przyglądamy się mu z lotu ptaka. To już daje pewne możliwości. Jeżeli ulubione przez okonie górki są, ale nie wychodzą na powierzchnię, tylko tuż poniżej jej - zobaczymy je. Bo na lodzie pod śniegiem niekoniecznie, Przykład z jednego jeziora w moich stronach:
Górka podwodna z lotu ptaka. |
Kupno gotowych map.
Kto nie ma czasu na samodzielne tworzenie map, może zakupić je. Navionics oferuje Bałtyk, wybrzeże, Można kupić Maximapę - też dla wybranych obszarów. Od marca ruszy nowa inicjatywa Aquamapa w wersji komercyjnej. Ciekawy projekt, mapują wszyscy zdeklarowani, przesyłają dane na serwery firmy, w rozliczeniu otrzymują dostęp do map. Sam nie zdeklarowałem się. Ryb coraz mniej, wybaczcie, wolę mieć info o moich wodach w swoim kompie.
I to chyba tyle, jeżeli chodzi o mapy batymeryczne. Jeżeli coś mi się w głowie ułoży, wrzucę.
poniedziałek, 23 listopada 2015
Suplement do elektroniki w wędkarstwie podlodowym - elektroniczne mapy batymeryczne i ich zastosowanie cz. II.
Jak się do tego zabrać?
Soft.
Ceną za niekompatybilność na linii echosonda - software jest brak możliwości wgrania zrobionej mapy do echosondy. Czyli teoretycznie lipton, siedzenie przed kompem i wyobrażanie sobie wielkich okoni....... Nie do końca jednak. I o tym będzie w cz. III elektronicznego suplementu.
Ścieżki na jeziorze. |
Czas.
Dużo czasu. Na silniku elektrycznym bardzo dużo czasu. Strefa
ciszy jest nieubłagana, pojemność akumulatorów ograniczona. Póki co mam do
dyspozycji 2 x 100ah i to wystarczy na 3, 5 godziny pływania z prędkością około
5,5 km, lub 8 godzin z prędkością 4,5- 4,8 km/h. Jak nietrudno policzyć szału
nie ma. A pływać trzeba dość gęsto. +/- co 25m, czesać jezioro równoległymi
trasami. Na pontonie nie jest lekko,
ciężko utrzymać kurs już przy średnim wietrze. Za to można zawrócić praktycznie
w miejscu. Po kilku godzinach pływania wygląda to mniej więcej tak:
Moja wydajność dzienna to około 35 hektarów, co zależne jest też od wiatru na wodzie.
Po kilku kliknięciach w Reefmasterze komputer zamienia dane z logów na coś takiego:
Izobaty |
I widok 3d:
Link do filmu instruktażowego Reefmastera:
Tworznie map Lakemaster Autochart - po polsku!
Mamy więc wgląd w dno, głębokości, stromizny brzegowych spadów i pewność, że klasycznych okoniowych górek tutaj nie znajdziemy.....Obraz można wzbogacić w moduł twardości dna - ale nie sprawdzałem jak odczyty echa pokrywają się z realiami - póki co wiadomo, że spady brzegowe będą miały twardsze dno. Do tego jednak nie potrzeba elektroniki i softu.
Kolejny krok za nami. Pora na przeniesienie tych danych w teren.
CDN.
niedziela, 22 listopada 2015
Suplement do elektroniki w wędkarstwie podlodowym - elektroniczne mapy batymeryczne i ich zastosowanie I.
Trzeba zacisnąć zęby, udać, że elninio nas nie dotyczy, że Ona nadejdzie i cudownie będziem stąpać po wodzie....w postaci stałej. Załóżmy, że Królowa Lodu nas odwiedzi. Wody znane - obdeptane. Sprzęt - żadna rewolucja - co najwyżej ewolucja. Jak dojrzeć to, co ukryte? Jak zwiększyć swe szanse na kontakt z rybą mając na uwadze jej terytorialno-pokarmowe preferencje?
Sola Scriptura
Mapy batymeryczne - bo o nich mowa mogą tutaj pomóc. Ryb nie nałowią, ale pomogą je znaleźć.
Jak je zdobyć? Zasadniczo są dwie możliwości - kupić lub zrobić. Z kupnem jest jeden problem - nie wszystkie mapy są jednakowo dokładne. Te najstarsze robione metodą sznurka i ciężarka pochodzą z lat sześdziesiątych i siedemdziesiątych, stany wód zmieniły sie, ukształtowanie dna niekiedy również. Żeby nie było, sam popełniłem taką jedną mapkę - jeziorko badałem pod kątem karpia, sondowanie przeprowadziłem na lodzie - uzbrojony w echosondę i wiaderko wody. Lód był krystaliczny, bez pęcherzy, śniegu. Wystarczyło zwilżyć go wodą i przytknąć przetwornik echosondy. Siatka pomiarów co 25 kroków, każdy rządek głębokości zapisany w kajecie, potem powiększenie jeziorka z mapki turystycznej, przeniesienie konturów na papier milimetrowy w skali odpowiedniej no i tak powstała moja pierwsza mapa. Nigdy nie łowiłem tam, jeziorko okazało się niebezpiecznym do nocnych zasiadek. Za to zrozumiałem ile pracy trzeba włożyć w ręczne zrobienie takiej mapki, i czym prędzej napisałem do Olsztyńskiego Instytutu Rybactwa Śródlądowego, i kupiłem mapy interesujących mnie wód. Cena taka sobie - 30zł z przesyłką za sztukę papieru A3. Przydatność też średnia, choć czytanie izobat dawało już jakiś tam ogląd na dno zbiornika i brzegowe spady. Pozostaje jedna kwestia- zastosowania "na polu walki" .I tutaj jest klops- tym większy, im większa woda. Zlokalizowanie na tafli lodu charakterystycznych miejscówek z mapy jest trudne. Nie niemożliwe, ale trudne. Są możliwości skanowania map, dodawania georeferencji(czyli namiarów geograficznych) w specjalnych programach, niestety trzeba się na tym znać, dokładność takich map umieszczonych potem w ręcznych odbiornikach GPS jest zbyt mała, spotkałem się z 50 jak i 30m różnic w zeskanowanym papierze a realnym punktem, więc dałem sobie spokój.
To było kilka lat w tył. W międzyczasie zimy przestały do nas docierać, założyłem rodzinę i zacząłem budować dom. Skutki wiadome - brak czasu. Trzeba więc wykorzystać do maximum posiadane jego zasoby, mądrze gospodarować i planować do przodu. Czasami jak w szachach - kilka sezonów do przodu. No i zacząłem planować. Na bieżąco śledziłem dostępną literarurę na temat tworzenia map batymerycznych, czytałem arty Karpińskiego, patrzyłem na spadające ceny echosond zdolnych gromadzić dane, no i w marcu kupiłem coś takiego:
Humminbird Helix5 SI GPS
Małe toto, poręczne niezbyt drogie jak na możliwości, które oferuje zbieraczom danych. Nie będę opisywał parametrów, pixeli, etc, kto chce - ten bez problemów znajdzie. W każdym razie to kluczowe narzędzie dla tworzenia map. Pozwala zapisywać logi - czyli informacje o głębokości, georeferencjach, nawet rybach i innych obiektach widzianych w toni i na dnie zbiornika. Informacje zapisywane są na kartę micro-SD, i można sobie je obejrzeć za pomocą darmowej aplikacji HumViewer. To już jest ciekawsze, bo oglądając zapis z echa w domowych pieleszach zawsze można wstawić punkt trasy - waipoint i echo zaprowadzi nas tam - wszak ma GPS z wewnętrzną anteną.
Pierwsze pływanie w maju, na wiosłach no i cała masa problemów - wydajność za słaba. Wiosłować półtora godziny, by trzy dni leczyć zakwasy to żadna rewelacja. Pożyczyłem silnik od znajomego i życie nabrało innego koloru. Pływasz, utrzymujesz kurs i nie obchodzi cię nic poza rozładowującym się akumulatorem. Trzeba było szarpnąć się na silnik, kupiłem Chińczyka Haswinga Osapiana 55lb, by w razie wiatru zdążyć uciec do brzegu zanim mnie zdmuchnie z pontonu. I tak oto kamienie węgielne mojego mapowania zostały położone.
CDN.
Subskrybuj:
Posty (Atom)